niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział IX: Oślizgła Krukonka




Someone to count on, someone who cares
Beside you wherever you go



Niedzielę spędziliśmy na odrabianiu lekcji na błoniach Hogwartu, korzystając z ostatnich promieni jesiennego słońca. Fred stwierdził jednak, że jest zimno i opatulił mnie całą swoim szalikiem. Kiedy on się zaczął tak o mnie martwić? Potem leżeliśmy razem na trawie pod naszym drzewem, na skraju Zakazanego Lasu, ciesząc się swoją obecnością, a towarzyszący nam George i Luna udali się na poszukiwanie nargli. Biedny George z miłości do Luny chyba już sam zaczął wierzyć w istnienie tych stworzeń. Nawet przysięgał, że jedno widział. A Luna w jego towarzystwie była coraz pewniejsza siebie, choć jej głos nadal był słodki i rozmarzony. Natomiast Lee Jordan leżał cały dzień skacowany w swoim dormitorium.
Ten weekend wydawał mi się taki... błogi. Jakby na chwilę czas się zatrzymał. Przynajmniej od kiedy w sobotę przestał padać deszcz. Potem było bardzo przyjemnie. Mimo tego, że grupa zbuntowanych młodych czarodziejów rozpoczęła w tę sobotę działalność konspiracyjną.
Dlatego w poniedziałek rano budzę się całkiem zadowolona z siebie. Kiedy schodzę na dół, grupa Krukonów szemra między sobą pod tablicą ogłoszeń.
- Co się stało? - pytam Christophera i Charlotte, siedzących na błękitnej kanapie, po drugiej stronie pokoju. Nawet nie próbuję się przedrzeć, przez ten mały tłumek, by sama to sprawdzić.
- Dekret edukacyjny numer dwadzieścia cztery się stał – odpowiada Chris. Unoszę pytająco brew.
- Umbridge zabroniła wszystkich uczniowskich stowarzyszeń o których nie wie. Reszta musi dostać od niej specjalne pozwolenie. Trzeba na nowo tworzyć drużyny quidditcha, kluby i wszystko. Ona musi wyrazić zgodę. Chce mieć wszystko pod kontrolą – odpowiada chaotycznie Charlotte. O nie. Nasza konspiracja ma dopiero dwa dni. Jak to się stało? Ktoś musiał wypaplać Umbridge. Luna, Cho i inni Krukoni będący na sobotnim spotkaniu rzucają sobie nawzajem i mnie porozumiewawcze spojrzenia, ale nikt nic nie mówi przy świadkach.
Przy śniadaniu po Wielkiej Sali przetaczają się szmery głośniejsze i bardziej zaniepokojone niż zwykle. Dolores ze swoim obrzydliwym uśmieszkiem na ustach spożywa swój posiłek na podwyższeniu z resztą nauczycieli i zdaje się rozkoszować niepokojem uczniów. Wredna, stara, różowa ropucha...!
Ciągle zastanawiam się co będzie dalej z naszą potajemną nauką OPCM, ale nie mam zamiaru z nikim tego konsultować pod nosem landryny. Z resztą pewnie i tak nikt nic nie wie. Harry i Hermiona muszą nad tym pomyśleć, a póki co wydają się być tak samo wściekli i zdezorientowani jak cała reszta. A kiedy już coś postanowią, na pewno ktoś mi o tym powie.

Nadszedł listopad. Zimny jak kamienna Rowena w pokoju wspólnym Ravenclawu. Mimo typowej późno-jesiennej pogody tego ranka Wielką Salę wypełniają wesołe, podniecone głosy. Mecz quidditcha, Gryfoni kontra Ślizgoni, ma odbyć się po południu. Gryfońska drużyna, której nie śmiałabym nie kibicować, wygląda jakby już zwyciężyła. Wszyscy mają na twarzach szerokie uśmiechy. Nie jestem tak zafascynowana sportem, jak większość uczniów Hogwartu, ale wiem, że Gryffindor nie przegrał ze Slytherinem już od dawna. Na pewno są dobrej myśli. Tylko Ron wygląda na lekko zdenerwowanego.
Przy śniadaniu Luna siada obok mnie. Ma na sobie uroczy kostium lwa. Wygląda tak dziwacznie, a jednocześnie słodko, że powstrzymuję śmiech.
- Domyślam się, że wybierasz się na mecz – zagaduję ją.
- No jasne.
- George się ucieszy, że będziesz mu kibicować.
Na moje słowa Luna Lovegood reaguje rumieńcem, przez co wygląda jeszcze bardziej uroczo, ale nic nie odpowiada. Kończę śniadanie i wychodząc z Wielkiej Sali zerkam jeszcze na siedzącego między braćmi Freda, rozmawiającego wesoło z drużyną Gryfonów.

Drogę na boisko przebywam w towarzystwie przebranej za lwa Luny i Christophera, który zdecydował się nie kibicować nikomu, na co przewróciłam oczami z dezaprobatą. Ja zamiast niebieskiego szalika owinęłam szyję czerwono-złotym, który ostatnio dał mi Fred, a ja jakoś zapomniałam mu go oddać. Pachnie jakąś dziwną słodko-korzenną kompozycją, prochem strzelniczym i nim. Wdycham ten zapach obserwując mecz i słuchając pieśni „Weasley jest naszym królem” w wykonaniu szyderczego, ślizgońskiego chóru.
- Co za pacany – komentuje Chris. Przytakuję i staram się ignorować wredne słowa. Pierwszego gola strzela Warrington ze Slytherinu. Biedny Ron... Obroniłby, gdyby nie ta wredna piosenka, która rozprasza nie tylko samego Rona, ale i Harry'ego, który z jakiegoś powodu nie poszukuje znicza.
Padają kolejne gole dla Ślizgonów. Po czterech dla zielonych, wreszcie udaje się zdobyć punkty dla Gryffindoru: to Angelina.
- Jeśli Potter złapie znicza... - mój przyjaciel chyba zmienił zdanie co do kibicowania.
- Łatwo powiedzieć – odpowiadam, obserwując z pewną obawą tłuczki latające wokół Harry'ego, który właśnie wykonuje jakąś niebezpieczną figurę nurkując gwałtownie. Pewnie go dostrzegł... I wtedy... Tłuczek uderza Pottera w kręgosłup, a chłopak spada z miotły i leci w dół... Wszyscy wrzeszczą radośnie, bo w jego dłoni trzepoczą złote skrzydełko. Nie jestem pewna, ale chyba też krzyczę, ale nie z radości. Boże, Harry... Patrzę, jak paskudnie ląduje na ziemi. Pani Hooch biegnie do niego i pomaga mu wstać.
- Dzięki Bogu – wydobywa się z moich ust głęboki wydech. Czy ja krzyczałam i wstrzymywałam oddech jednocześnie?
- Wygraaaali! - wrzeszczy Chris. - Hej, sport bywa brutalny – uśmiecha się szeroko obejmując mnie ramieniem. Pewnie wyglądam na przerażoną. Kiedy na trybunach panuje euforia, do Harry'ego podchodzi Draco Malfoy, szukający Slytherinu. Nie słyszę o czym mówi, ale to nie wróży nic dobrego. Malfoy coś gada. Reszta zawodników ląduje na boisku obok nich. Robi się gorąco.
- Chodźmy – mówi Chris. Stadion powoli pustoszeje. Jeszcze raz zerkam na boisko, gdzie zaczyna dochodzić do rękoczynów. Harry i Ron trzymają George'a, który rzuca się z pięściami na Malfoya.
- O nie... - z moich ust wydobywa się żałosny, pełen politowania jęk.
- Czy to twój chłopak? - Chris podąża za moim wzrokiem.
- Taaa, i jego bracia.
- Nie martw się, powrzeszczą na siebie i dadzą sobie siana.
Schodzimy z tybun i kierujemy się w stronę zamku.

Nie muszę pytać Freda jak skończył się incydent na boisku, bo nawet nasz pokój wspólny wrze i pulsuje słowem „dyskwalifikacja”. To jest tak wredne i niesprawiedliwe ze strony Umbridge, że nie mogę się skupić na eseju o eliksirach i w kółko piszę to samo zdanie. Mnę pergamin i rzucam nim w kominek. Zamiast trafić w płomienie, kulka odbija się od marmurowej zabudowy i spada na podłogę.
- Nienawidzę tej landryny – mówię ze złością, rzucając wypracowanie w ogień.
- Hej, nie denerwuj się tak – odpowiada Chris znad swojego zadania.
- Ma rację, teraz Gryfoni nie mają połowy drużyny – dodaje Charlotte. Przechadzam się po pokoju tam i z powrotem. - Nie mogła im po prostu dać szlabanu?
Charlotte nie ma pojęcia o metodach pacyfikacyjnych profesor Umbridge. Sama nie wiem co byłoby gorsze. Siadam na swoim miejscu i zaglądam milczącej Anne przez ramię, żeby zobaczyć jak zaczęła swój esej. I w tym momencie do pokoju wpada Jenny. Szeroki uśmiech na ustach i rumieńce na policzkach sugerują, że świetnie się bawiła, gdziekolwiek i z kimkolwiek była.
- Co wy tacy smutni? - pyta takim tonem, że utwierdzam się w przekonaniu, iż piła coś więcej niż kremowe piwo.
- Zgadnij – rzuca ironicznie Chris, odkładając pióro i krzyżując ręce na piersi.
- Gdzie byłaś? - pyta Charlotte.
- Tu i tam – Jen siada na kanapie i zaczyna okręcać sobie pasmo blond włosów wokół palca.
- Z nim? - Charlotte stawia wielką kropę na pergaminie i odkłada pióro. Zbiera swoje rzeczy do torby.
- Może.
Zdezorientowana rzucam Anne i Chrisowi zdumione spojrzenie, chcąc ich telepatycznie zapytać kto to jest „on”.
- Jesteś okropna.
Anne i Chris jednak nie łapią o co mi chodzi, więc pytam na głos.
- Kto to jest „on”?
Jen przewraca oczami.
- Ryan Lestrange – odpowiada cicho Anne. Teraz łamię wszelkie zasady anatomii, bo szczękę mam na podłodze.
- Co ty wyprawiasz? - pytam tak ostrym tonem, jakim jeszcze chyba nigdy nie przemawiałam.
- Nic – odpowiada.
- Robisz to specjalnie, tak? Chcesz mi dopiec? Ja cię broniłam, a ty się mścisz?
- Broniłaś mnie? Twój chłopak i jego głupie żarty nie są mi straszne.
- Doprawdy? Przekazać mu to?
Jen otwiera usta, ale nic nie mówi. Serce wali mi ze stresu i wściekłości, na Umbridge, na Jenny, na obrzydliwego Ryana i jego równie obrzydliwą siostrę.
- Jesteś żałosna – wyrzucam z siebie te słowa przepełnione jadem. Zabieram swoje nierozpoczęte wypracowanie, torbę i kałamarz i chowam się w dormitorium. Nawet nie zabieram się do pisania eseju. To nie ma sensu, nic nie napiszę. Nienawidzę jej. Co za okropna, fałszywa świnia. Patrzę na sztalugę z jakimś obrazem nad którym Jenny ostatnio pracuje dość namiętnie i resztkami sił powstrzymuję się, żeby nie podrzeć płótna.

Następnego dnia nie mogę na nią patrzeć. Zwłaszcza na transmutacji ze Ślizgonami, kiedy to jej nowy wybranek serca pomaga jej zamienić gąsienicę w widelec. Patrzę w tę stronę z nienawiścią, dopóki Charlotte mnie nie budzi.
- Łap ją! Cath, gąsienica nam ucieka!
- Co? - potrząsam głową, a Charlotte nurkuje pod ławkę w pogoni za gąsienicą.
- Przepraszam, zamyśliłam się – przyznaję, kiedy odkłada niesforne zwierzątko na stół i znów kartkuje podręcznik w poszukiwaniu jakichś informacji, które pomogą nam wykonać zadanie.
- Przestań się przejmować Jen. Pozna go trochę, dowie się jakim jest przebrzydłym gnojkiem i będzie nas przepraszać.
- Jak mogła to zrobić właśnie t e r a z?
Charlotte wzrusza ramionami i podsuwa mi książkę.
- Spróbuj coś zrobić z tą gąsienicą zanim nam znowu ucieknie.
Patrzę na karty podręcznika to transmutacji i próbuję jak najdokładniej naśladować opisany tam ruch różdżki.
Zamiast gąsienicy, na blacie leży zielony, owłosiony widelec. Charlotte wybucha śmiechem. I ja też, bo jej śmiech jest zaraźliwy.
- Dajmy go Jen na gwiazdkę – szepcze mi do ucha.
- Postarajcie się bardziej, dziewczęta. Po sześciu latach nauki transmutacji robicie coś takiego?! - słyszę oburzoną profesor McGonagall. Charlotte bierze różdżkę i zmienia mój gąsienicowy widelec w piękny, srebrny błyszczący.
Zastanawiam się, jak mogłam czuć się samotna przez sześć lat, mając trójkę tak wspaniałych przyjaciół? Jak mogłam nie zauważyć, jakimi wspaniałymi ludźmi są Charlotte, Chris i Anne? Dlaczego potrzebowałam tyle czasu, by otworzyć się na nich? Dlaczego właśnie Jen, była moją najlepszą przyjaciółką, chociaż nie zrobiła dla mnie absolutnie nic? Jak mogłam być taka ślepa? Zadaję sobie te pytania, ale jestem szczęśliwa, że już nie muszę czuć się osamotniona i opuszczona. Znalazłam przyjaźń i miłość.
I nie potrzebuję niczego więcej.

Fred: Ile się dzieje w tym rozdziale! Nie zlasowały się wam mózgi?
Autorka: Cicho tam. Chcieliście akcji i braku lania wody, to macie.
Fred: Ależ ja nic na to...
George: Znowu nas długo nie było.
Autorka: Przepraszam, obiecałam wam dwa rozdziały w miesiącu i nic z tego nie wyszło.
George: Ale nie martwcie się przed Nowym Rokiem będzie co najmniej 12 rozdziałów na blogu. Obiecujemy.
Autorka: Może lepiej nie obiecujmy?
Fred: Obiecujemy, że się postaramy.
Autorka: Nie no, obiecujemy i kropka. Jakoś dam radę. Mam cztery dni wolnego w nadchodzącym tygodniu (pozdrawiam maturzystów <3), więc będę pisać, pisać i pisać, obiecuję.
Fred: Miejmy nadzieję, że coś z tego będzie.
George: Będzie, przypilnujemy, żeby było.
Autorka: Ja myślę, że przypilnujecie. Po to tu jesteście.
George: A tymczasem pozdrawiamy i zapraszamy 6 grudnia na rozdział 10.




3 komentarze:

  1. Jeah! Czuję się usatysfakcjonowana! I jeah, bo widzę imię Ryana! Do tej pory nie zwracałam uwagi na krukonów, ale po tym rozdziale dostali własne pokoje w moim sercu. Dla Chris'a z widokiem na aortę xD Rozdział genialny, bo teraz widzę co chcesz zrobić i mi się to podoba ^^ Mega soczysty rozdział. Teraz będę siedzieć i przewidywać co będzie dalej. I fajnie, że odpuściłaś sobie Freda i skupiłaś na relacjach Cath z resztą. Mam nadzieję, że pogodzi się z Jen i zaakceptuje Ryana. Musi, bo go lubię! Czekam na więcej, więc nie zawiedź mnie 6 grudnia!
    PS Nie mogę się doczekać co chłopaki powiedzą na karę Umbridge.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczny rozdział! :*
    Jak ja nie lubię Jenny... i baardzo się cieszę, że ma teraz takich fantastycznych przyjaciół i że ich docenia! :D
    Niestety cierpię na chroniczny brak czasu, dlatego dzisiaj krótko, ale nie mogę się doczekać nowego rozdziału! :*

    Pozdrawiam cieplutko! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też z utęsknieniem będę czekała na nowy rozdział;-)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Eveline Dee z Panda Graphics