And
we swore on the night
we'd
be friends til we die
Następnego
dnia rano odkrywam, że w nocy spadł pierwszy śnieg. Nie ma to jak
obudzić się w poniedziałek, ujrzeć cały świat pokryty białą
pierzyną i nie móc się w spokoju wyspać. I jakby tego było mało,
zaczynać tydzień od eliksirów...
Chcąc,
nie chcąc, wlokę się na śniadanie do Wielkiej Sali i postanawiam
pogadać z Fredem i George'm. Nie rozmawiałam z nimi od meczu.
Łapię
bliźniaków przed salą Snape'a.
-
Cześć – uśmiecham się do obojga.
-
Cześć, Cathy – wita się ze mną George.
-
Cześć, słonko – Fred przytula mnie i trzyma w objęciach przez
dobrą chwilę.
-
W porządku?
-
Pewnie.
-
Prawie dowaliliśmy Malfoyowi, jeśli o to pytasz.
-
Zostaliśmy zdyskwalifikowani.
-
Wszystko świetnie.
Czuję
się jak skończona idiotka. Jak mogłam po czymś takim zadać tak
idiotyczne pytanie?
-
Przepraszam... - wydobywa się z moich ust i pochylam głowę
zażenowana własną głupotą.
-
Idę zapytać Angeliny czy ma moje wypracowanie – przemawia George
wymownym tonem i znika za drzwiami sali, w której za jakieś dwie
minuty rozpocznie się lekcja eliksirów.
-
Hej, naprawdę wszystko okej. George jest jeszcze trochę wściekły.
Widziałaś go w akcji – Fred dotyka mojego ramienia i uśmiecha
się do mnie, więc i ja się uśmiecham, a on całuje mnie w
policzek. - Byłbym zapomniał.
Rozgląda
się i wyciąga z kieszeni kawałek pergaminu.
-
To od Hermy – mówi szeptem. Rozwijam liścik i czytam sekretną
wiadomość, napisaną starannym pismem Hermiony.
„Dziś
o ósmej, siódme piętro, naprzeciw gobelinu z Barnabaszem Bzikiem.
H” Wreszcie coś wymyślili. Zwijam papierek i chowam go
bezpiecznie w kieszeni.
-
Nie powinieneś mi tego dawać tutaj – jeszcze raz rozglądam się
nerwowo, ale nikt na nas nie patrzy.
-
Komu ty to mówisz? - uśmiecha się w t e n sposób.
-
Chodźmy, już bo się spóźnimy – kręcę głową z dezaprobatą.
Wchodzimy
razem do klasy Snape'a, może sekundę przed tym, jak pojawia się w
niej sam nietoperz obrzucając po kolei wszystkich obecnych
Gryfońskich zawodników triumfalnym spojrzeniem. Na lekcji staram
się przypomnieć sobie, co znajduje się naprzeciw gobelinu z
Barnabaszem Bzikiem na siódmym piętrze, ale im więcej o tym myślę,
tym bardziej jestem przekonana, że jest tam tylko pusta ściana.
Za
pięć ósma porzucam Anne, Charlotte, Chrisa i zadania domowe na
rzecz supertajnych, nielegalnych korepetycji z obrony przed czarną
magią. Wspinam się na siódme piętro. Na przeciwko gobelinu nie ma
jednak pustej ściany, lecz drzwi, których, słowo daję, nigdy nie
widziałam, a uczę się tu siedem lat. Wchodzę do środka. Pokój
jest duży i przestronny. Pod ścianami stoją regały z książkami
takimi jak „Uroki dla zauroczonych” czy „Podręcznik magicznej
samoobrony”. Nieźle. Jest tu też kilka kanap i całe mnóstwo
poduszek. Witam się z Harry'm, Hermioną i Ronem ciepłym uśmiechem
i krótkim „cześć”.
-
Cieszę się, że przyszłaś – mówi Harry.
Fred
i George też już są. Nie umyka mojej uwadze, że George wręcza
Fredowi sykla na mój widok.
-
Cathy-Catherine, trafiłaś tu.
-
No wiesz, Georgie, dostałam dość jednoznaczną instrukcję.
-
A szkoda.
-
Hazardziści – kręcę głową z dezaprobatą i krzyżuję ręce na
piersi.
-
Ja w ciebie wierzyłem – wtrąca Fred, obejmując mnie.
-
Nie podlizuj się. Jesteście obaj okropni – odpowiadam, na co
George parska śmiechem.
Ustalamy
parę organizacyjnych spraw. Od dziś nasza nielegalna organizacja
nazywa się Gwardią Dumbledore'a, na co wszyscy reagują dosyć
entuzjastycznie. Radość mija jednak, kiedy Harry każe nam ćwiczyć
zaklęcia takie jak Expeliarmus, ale ja wiem, że Harry ma
rację. Trzeba zacząć od podstaw, a poza tym właśnie to zaklęcie
należy wypowiadać automatycznie. Wypowiedziane ułamek sekundy
wcześniej sprawiłoby, że mój ojciec nadal by żył. Mama nigdy
nie chciała mi opowiadać o tamtej nocy, ale ja musiałam się
dowiedzieć wszystkiego, dlatego nie dawałam spokoju profesorowi
Dumbledore'owi, dopóki nie opowiedział mi wszystkiego ze
szczegółami. Był tam wtedy. Przyszedł trochę za późno, ale
przyszedł. Ogarnia mnie melancholia. Przypominam sobie, że
Voldemort wrócił a z nim ta przebrzydła banda śmierciożerców...
Rozbrajam Lunę z piętnaście razy, zanim jej uda się to zrobić
choć raz. Zaniepokojony takim obrotem spraw George proponuje nam
zamianę.
-
W porządku? - pyta Fred już drugi raz tego dnia, kiedy i jego
rozbrajam.
-
Jasne – odpowiadam. Oddaję mu różdżkę i znów wypowiadam
zaklęcie ułamek sekundy przed nim. Harry przechodzi obok i uśmiecha
się do mnie z uznaniem.
-
Czy ty mi dajesz wygrać? - pytam Freda znowu oddając mu różdżkę.
-
Pewnie. A czy ty ze mną flirtujesz? - łapie mnie za rękę i
przyciąga do siebie.
-
Głupi jesteś, Weasley – Kocham cię, głupku. Całuję go
w policzek i kiedy udaje mi się wyswobodzić z jego uścisku,
orientuję się, że nie mam różdżki. - Bardzo śmieszne.
Powinieneś tak spróbować z Sam-Wiesz-Kim.
-
No co ty, nie chciałbym żebyś była zazdrosna – rzuca mi różdżkę
z szelmowskim uśmiechem i radosnymi ognikami w brązowych oczach, a
ja staram się powstrzymać śmiech.
Późnym
wieczorem, leżąc w łóżku myślę o tym, co działo się dziś w
Pokoju Życzeń, bo tak nazywa się magiczne, znikające i
pojawiające się pomieszczenie, w którym nasza Gwardia Dumbledore'a
ćwiczy OPCM. Myślę, czy przypadkiem nie mijam się z powołaniem.
Tata, gdziekolwiek jest, byłby dumny, gdybym tak jak on tropiła
czarnoksiężników, ale chyba jestem zbyt miękka do tej roboty.
Nie. To, że poradziłam sobie z Luną Lovegood czy Fredem,
oczywiście nie ubliżając im, to nie znaczy, że poradziłabym
sobie z Augustusem Rockwoodem, mordercą mojego taty, który na
szczęście gnije teraz w Azkabanie. Nie. Nie myśl o tym. Po prostu
o tym nie myśl, tylko śpij – powtarzam sobie, aż zasypiam.
Hogwart,
12 XII '95
Drogi
Charlie,
Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin!
Do
zobaczenia za dwa tygodnie!
Catherine
Z
dnia na dzień puchowa, biała warstwa pokrywająca absolutnie
wszystko rosła i rosła, a śnieg wciąż padał, padał i padał.
Na korytarzach pojawiły się już świąteczne lampki, a w Wielkiej
Sali gigantyczna choinka przyozdobiona tysiącem kolorowych bombek,
które Irytek wciąż zrzuca. Wczoraj odbyło się ostatnie przed
Bożym Narodzeniem spotkanie GD, na którym ćwiczyliśmy zaklęcia
ogłuszające. Jutro ostatni dzień lekcji przed świętami, mimo to
mamy dziś górę zadań do zrobienia. Odkładam na chwilę esej z
transmutacji i zaczynam pisać list do mamy. Nie odzywa się do mnie,
więc chyba ja muszę to zrobić. Muszę się dowiedzieć gdzie
spędzimy tegoroczne święta, choć domyślam się, że na Grimmauld
Place 12. Mimo wszystko chciałabym pojechać do Bedford chociaż na
jeden dzień. Ciekawe czy Fred i George chcieliby ze mną pojechać?
Chciałabym, żeby poznali moją babcię i dziadka. Zastanawiam się,
czy nasze psy mnie w ogóle poznają. Kocham Hogwart i jego
specyficzną atmosferę, ale marzę o bardzo długim spacerze po
lesie ze zgrają berneńczyków. Postanawiam napisać też krótki
list do babci i dziadka, który dołączam do koperty dla mamy. Nie
mogę przecież wysłać do nich sowy, a w Hogsmeade nie ma
mugolskiej poczty. Mama na pewno ma lepszy dostęp do skrzynki
pocztowej, a jeśli nie to przecież może się do nich teleportować
i przekazać im list osobiście. Pakuję dwie koperty, jedną w
drugą.
-
Idę do sowiarni – oznajmiam Anne i Chrisowi, którzy są tak
zajęci zadaniami, że do tej pory nie zwracali na mnie uwagi.
-
Jak spotkasz gdzieś Charlotte to powiedz jej, żeby tu przyszła, bo
mamy problem ze starożytnymi runami – odpowiada Anne.
W
drzwiach mijam Jenny, wciąż szeroko uśmiechniętą. Mam ochotę ją
uderzyć. Ciekawe czy szczerzy się tak od meczu czy czasem
przestaje? Paruje ze mnie świąteczny nastrój miłości, dobroci i
radości ze zbliżającego się spotkania z rodziną. Krew zaczyna
się we mnie gotować, jestem zła na Jenny nie tylko za jawną
zdradę, ale i popsucie mi humoru. I kiedy wydaje mi się, że gorzej
już nie będzie, w sowiarni spotykam Ryana Lestrange'a. Właśnie
wypuszcza dużego, brązowego puchacza przez okno. On też ma na
twarzy szelmowski uśmiech. Ale nie taki cudowny jak Fred, kiedy się
ze mną droczy, tylko obrzydliwy, cyniczny uśmiech tryumfu. Boże,
mam nadzieję, że Jenny mu nie opowiada niczego na mój temat.
Zamierzam go kompletnie zignorować. Zosia sfruwa z belki pod
sufitem. Przywiązuję grubą kopertę do jej nóżki, daję jej
zasuszoną mysz, jej ulubiony przysmak.
-
Znajdziesz mamę, prawda? - szepczę. Sowa pohukuje radośnie i
wylatuje przez okno. Patrzę chwilę jak znika za horyzontem,
odwracam się i wpadam na tego przebrzydłego człowieka, Ryana.
-
Dokąd się wybierasz, Coulter?
-
Nie twoja sprawa – próbuję go wyminąć, jednak on robi krok w
bok i znów uniemożliwia mi przejście. Może do dormitorium,
kretynie?
-
Wiesz, że profesor Umbridge kontroluje listy? - wskazuje okno, za
którym zniknęła Zosia. Co on wygaduje? Przecież moja sowa właśnie
odleciała z listem i nikt go więcej w Hogwarcie nie zobaczy. O co
mu chodzi?
-
Nie mam nic do ukrycia.
-
Doprawdy?
-
Co to za przesłuchanie? Odwal się wreszcie ode mnie – sięgam po
różdżkę schowaną w cholewce buta.
-
Coś ty taka agresywna? Czy to wpływ zdrajców krwi zmienił
śliczną, potulną Cathy w taką wredną, oschłą wiedźmę?
Czy
on mnie właśnie skomplementował i
obraził w jednym zdaniu? Dźgam go różdżką w pierś.
-
Nie waż się obrażać Weasleyów w mojej obecności – mój głos
jest tak ochrypły, że brzmię niemal złowrogo. Przynajmniej tak mi
się wydaje. Ryan podnosi do góry obie ręce i cofa się o dwa
kroki, ale uśmiech nie znika z jego twarzy, a w zielonych oczach
wciąż czai się kpina.
- Najmocniej ich ode mnie przeproś.
Udaje mi się prześlizgnąć obok niego
i uciec z sowiarni. Co za palant! O co mu w ogóle chodzi? Najpierw
robi pranie mojej ex-przyjaciółce, później nazywa mnie „śliczną”
a na koniec obraża mnie i moich przyjaciół. Nie jestem wcale
głupia, w końcu z jakiegoś powodu mnie przydzielili do Ravenclaw,
ale tego to ja nie rozumiem. Wkurzona i zdezorientowana trzaskam
drzwiami wchodząc do pokoju wspólnego. Anne i Chris wciąż pracują
nad starożytnymi runami, ale tym razem pomaga im Charlotte.
- Wszystko okej? - pyta Anne na mój
widok.
- Tak, wszystko pięknie – odpowiadam
znacznie oschlej, niż zamierzałam i zanim palnę jakąś głupotę
uciekam po schodach do dormitorium. Kładę się na łóżku i
próbuję na chwilę zasnąć, ale jestem na to zbyt zestresowana.
Słyszę, jak ktoś wchodzi do pokoju. Kroki zbliżają się do mnie
i cichną. Stoi nade mną.
- Wszystko okej? - pyta znowu Anne.
- Nie – odpowiadam. Siada po turecku na
moim łóżku, więc i ja podnoszę się do pozycji siedzącej. Anne
zaczyna bawić się moimi rozczochranymi włosami. Bierze szczotkę,
rozczesuje je i rozpoczyna pracę nad jakimś misternym dziełem
sztuki. Nie widzę dokładnie efektów jej pracy w lustrze przy
drzwiach, do którego jestem ustawiona przodem, ale widzę jej twarz.
Jasną, porcelanową cerę kontrastującą z ciemnymi, prawie
czarnymi włosami i spojrzenie piwnych oczu skupione na pracy. Chcąc,
nie chcąc opowiadam jej co się przed chwilą wydarzyło.
- Mnie to wcale nie dziwi. Podejrzewałam,
że mu się podobasz. Powiedział ci to. W paskudny, ślizgoński
sposób powiedział, że mu się podobasz.
- Nie żartuj.
- Nie żartuję. Przecież nigdy nie
zrobił ci nic złego. To Judith cię nienawidzi.
- Oboje mnie nienawidzą. I po co miałby
to robić teraz? Kiedy jestem taka szczęśliwa z Fredem.
- Bo mając chłopaka stałaś się dwa
razy atrakcyjniejsza.
Anne dostrzega moją uniesioną brew w
lustrze.
- Chris czasem gada takie rzeczy –
wyjaśnia. Mama Chrisa jest mugolką i pracuje jako psycholog. -
Wracając do tematu... Nie chcę szufladkować nikogo, ale wiesz jacy
są Ślizgoni. Ryan na pewno spróbuje rozwalić twój związek z
Fredem.
- Przecież on teraz kręci z Jenny,
zapomniałaś?
- Nie zapomniałam. To wszystko jest
takie schematyczne. Próbuje się do ciebie zbliżyć, nie widzisz
tego?
- Jest jeszcze większym śmieciem niż
myślałam – obracam w dłoniach gumkę do włosów, którą miałam
na nadgarstku. Anne uśmiecha się pod nosem. Dostrzegam, że plecie
mi jakiegoś warkocza. - To wszystko jest strasznie dziwne.
- Co? To że się komuś podobasz?
- Między innymi.
- To akurat wcale nie jest dziwne. Może
tego nie zauważasz, ale jesteś piękna.
Patrzę w lustro. Szare oczy o bezbarwnym
spojrzeniu. Brązowe włosy, ni to kręcone, ni to proste. Twarz tak
przeciętna, jak to tylko możliwe i niemal brak biustu. Co we mnie
jest pięknego?
Anne przerzuca mi gotowy warkocz przez
ramię. Zrobiła mi najpiękniejszego kłosa, jakiego w życiu
widziałam. Uśmiecham się do niej w lustrze.
- Widzisz? - nie widzę, ale kiwam głową.
Anne wstaje. - Uśmiechaj się częściej. I więcej pewności siebie
– dodaje i wychodzi z dormitorium.
Może ona ma rację? Nie z tym, że
jestem piękna, bo gapię się na swoje odbicie i nadal tego nie
widzę, ale z tą pewnością siebie. W końcu jestem szczęśliwa i
nie pozwolę tego zepsuć Ryanowi Lestrange'owi. Wystarczy, że
zrobił Jenny pranie mózgu, ze mną nie pójdzie tak łatwo. Mam
chłopaka, którego kocham ponad wszystko, mam najwspanialszych
przyjaciół, o jakich nawet nie marzyłam, a byli cały czas przy
mnie. Nie pozwolę mu tego zniszczyć.
- Catherine? - do dormitorium wchodzi
wyraźnie zaniepokojona Charlotte. - Ktoś czeka na ciebie na dole.
- Co? Kto czeka? Coś się stało?
- Chodź.
Schodzę za nią na dół. W pokoju
wspólnym stoi George z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- George? Czy coś stało? Coś z Fredem?
- Nie. Z ojcem. Harry miał ten sen i
wąż... I ojciec jest w świętym Mungu.
Fred <w stroju Mikołaja>:
Witajcie, ho, ho, ho!
George <również w stroju Mikołaja>:
Ten rozdział wymagał tyle pracy, że potrzeba dwóch Mikołajów,
żeby wam go dostarczyć.
Autorka: Wcale nie...
Fred: Jak to nie?
Autorka: No dobra, może.
George: No.
Autorka: I zazwyczaj nie urywam w tak
zwanych „takich momentach” ale dziś to zrobiłam, mam nadzieję,
że nie jesteście źli, bo następny rozdział będzie za niecałe
dwa tygodnie. Zaplanowałam go na piątek, 18 grudnia, ale ponieważ
mam straszny piątkowy plan lekcji (o czym nie pomyślałam robiąc
rozpiskę rozdziałów) pojawi się on późnym wieczorem,
ewentualnie w sobotę, ostatecznie w niedzielę.
Fred: Jeśli nie będzie rozdziału 20
grudnia o 23:59:59, możecie tu przyjść z widłami.
George: Popieram.
Autorka: Już nie przesadzajcie.
Fred: Ależ my wcale nie przesadzamy.
Autorka: Wcale i w ogóle. Kończmy to,
George.
George: Tak jest, szefie. Kochani
czytelnicy, życzymy wam dzisiaj góry prezentów i mamy nadzieję,
że rozdział wam się podobał tym bardziej, że urodził się w
bólach...
Autorka <przewraca oczami>
George: Zapraszamy ponownie w
przedświąteczny weekend!
Cieszcie się narody, albowiem to jubileuszowy dziesiąty rozdział! Złożę Ci z tej okazji życzenia, żebyś nie traciła weny i w okresie świątecznym przypilnuję, żebyś się nie rozleniwiała. Czekamy cierpliwie na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńNie przesadzajmy z tymi narodami, co? ;P
UsuńJej, następny rozdział, teraz będę spać spokojnieXD, mam nadzieję na jakąś walkę pomiędzy Ryanem a Fredem, choć wiem że Fred wygra, naprzód FredXD
OdpowiedzUsuńNie mogę potwierdzić, nie mogę zaprzeczyć. Wszystko się okaże w kolejnych rozdziałach ;)
UsuńAaa nareszcie rozdział! <3 Tak tęskniłam! :c
OdpowiedzUsuńKocham waas! <3
Rozdział cudowny, ale nienawidzę Ryana i mam nadzieję, że nie zepsuje im związku? :c Chociaż z drugiej strony, gdyby Ryan stał się dzięki Catherine dobrym człowiekiem... to by takie piękne było *o*
Pozdrawiam cieplutko i niecierpliwie czekam na 18 grudnia, ewentualnie 19, maksymalnie 20! <3
Jeeej, cieszę się, że ktoś jednak za nami tęsknił :* Co do Ryana nie mogę nic powiedzieć, mogę jedynie zaprosić do czytania kolejnych rozdziałów :P
UsuńRównież pozdrawiam :*
Hejo, kiedy będzie rozdział?
OdpowiedzUsuńIde do ciebie z widłami
OdpowiedzUsuńW najbliższym czasie się pojawi, wraz z wyjaśnieniami. Przepraszam was wszystkich :)
UsuńOki, wiem że trochę niecierpliwa jestem, ale i tak będę codziennie zagładała i sprawdzała czy jest już następny rozdział:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Bożego Narodzenia, smacznego karpia (jeśli go lubisz) szczęścia w rodzinie i oczywiście weny:)
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie! Chłonęłam każde słowo (i to dosłownie! :) ), bardzo lekki masz styl pisania, a co podziwiam, bo sama niestety tego daru nie posiadam. Dodaję do obserwowanych i czekam na kolejne rozdziały :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńwww.misty-symphony.blogspot.com
Świetny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuńDziś trafiłam na Twój blog i od dziś czekam na kolejne rozdziały!
Opowiadanie jest fenomenalne!
Podziwiam też, że piszesz w czasie teraźniejszym.
Czekam na dalsze części.
Wybacz, że z anonima, ale obecnie nie mogę się zalogować na konto google.
Pozdrawiam.
~BlackHope