Kolejne
dni polegają na nauce, unikaniu Judith i Ryana Lestrange’ów i nie
przeszkadzaniu nikomu. I wciąż nie rozmawiam ani z Christopherem, ani z Jennifer.
Sobotni ranek wita mnie bladymi promieniami słońca przebijającymi się przez
mgłę. Dziewczyny już nie śpią. Któraś siedzi w łazience, bo słyszę szum wody.
Rozsuwam szafirowe zasłony, wstaję i zaczynam poszukiwania odpowiednich ubrań
na ten chłodny, typowo jesienny dzień.
Drzwi
łazienki otwierają się i do dormitorium wchodzi Jennifer. Ma na sobie golf i
długie spodnie, a także rękawiczki.
- Coś
ty się tak ubrała? Jak na wypad na Alaskę? – Charlotte unosi brew na widok
koleżanki.
-
Dzisiaj ma być ciepło – dodaje Anne. – Tylko ta mgła…
- Nie
wiem co się stało – wyjaśnia Jenny, łamiącym się głosem i zdejmuje kołdrę ze
swojego łóżka. Cała wewnętrzna strona jest wysmarowana czymś, co przypomina
żółtą farbę – wieczorem tego nie było. Od szyi w dół jestem cała żółta! –
zawodzi Jennifer. Mam wyrzuty sumienia, bo ani chwilę jej nie współczuję. A
później zapala się żarówka nad moją głową.
Fred i
George.
Zabieram
ubrania i wchodzę do łazienki. Nie spędzam tam więcej czasu niż pięć minut. Kiedy
biegnę przez korytarz w stronę wieży Gryffindoru policzki mi płoną z
wściekłości. Rozumiem, Jenny zachowuje się ostatnio karygodnie i zasługuje na
to, co jej zrobili, ale to nie znaczy, że muszą się zakradać do damskiego
dormitorium, nie swojego domu, smarować pościel farbą… Zaraz. Jak oni w ogóle
tam wleźli? Charlotte zawsze zamyka okno na noc; ma słabą odporność i noc z
otwartym oknem, zwłaszcza o tej porze roku, oznacza co najmniej przeziębienie.
Oknem na pewno nie weszli. Drzwiami tym bardziej. Zatrzymuję się przed
portretem Grubej Damy.
-
Hasło?
Nie
mogę tam wejść. Nie jestem Gryfonką.
-
Możesz dla mnie kogoś zawołać, Gruba Damo?
- A co
to ja jestem? Odźwierna?! – kobieta z obrazu krzyżuje ręce na piersi i rzuca mi
nienawistne spojrzenie.
- W
porządku. Zaczekam.
Siedzę
na korytarzu tak długo, aż zza obrazu Grubej Damy wyłania się Hermiona.
-
Cathy? Co tu robisz o tej porze? – pyta.
-
Możesz zawołać Freda i George’a? Proszę cię, to ważne.
-
Jasne. A co się stało?
- Nic.
To znaczy… Nic ważnego. Zawołaj ich, proszę.
- To
ważne, ale nic ważnego się nie stało? – unosi brew i rzuca mi rozbawione
spojrzenie. – Dobra, nie tłumacz, zaraz wracam – dodaje, kiedy już otwieram
usta by wyjaśnić, dlaczego moja zdolność spójnego, logicznego myślenia zanikła.
Hermiona
znika za portretem, a po chwili wraca z zaspanymi bliźniakami, którzy mają na
sobie pośpiesznie naciągnięte szkolne mundurki. Najwyraźniej właśnie zostali
obudzeni i jeszcze nie do końca dotarło do nich, że jest sobota.
- Co
wam odbiło?! – zaczynam tonem przedszkolanki ochrzaniającej niesforne dzieciaki.
– To było dziecinne i nieodpowiedzialne! Mieliście ją przeprosić, a nie wycinać
jej taki numer! W dodatku całkiem kiepski, jak na was.
-Co
zrobiliśmy? Co się stało? – George kładzie rękę na moim ramieniu. Ja strzepuję
ją i krzyżuję ręce na piersi, mierząc oboje najprzenikliwszym spojrzeniem, na
jakie mnie stać.
- Co
się stało?! Jeszcze się pytasz, co się stało?!
- No
oświeć nas, kochanie – Fred patrzy na
mnie z zniecierpliwieniem, poruszając brwiami. Myśli, że zmięknę. Zaraz, czy on
powiedział do mnie „kochanie”?
- Wy
dobrze wiecie o co chodzi! Co zrobiliście Jennifer, hę?!
- My?
Nic.
- No
właśnie. Co wy sobie wyobrażacie?! Czekaj… Jak to „nic”?! Jeszcze kłamiecie w
żywe oczy?! Ta niezmywalna farba to jakiś nowy wynalazek Weasleyów?!
- Jaka
farba? – Fred kładzie dłoń na moim ramieniu i patrzy mi w oczy. George chyba
odwraca wzrok.
-
Dlaczego wysmarowaliście Jennifer niezmywalną farbą? – pytam, próbując stłumić
uśmiech, który bezczelnie próbuje się wedrzeć na moją twarz.
- Nie
wysmarowaliśmy nikogo żadną farbą! – obrusza się George.
-
Naprawdę myślisz, że moglibyśmy wyciąć komuś tak kiepski numer? – dodaje Fred,
uśmiechając się do mnie jednym kącikiem ust. Chyba dostrzegł mój bezczelny
uśmiech.
-
Wydaje ci się, że jesteśmy jakimiś amatorami?!
Zdaję
sobie sprawę, że właściwie nie pomyślałam ani sekundę. Od razu przybiegłam tu
na nich nawrzeszczeć. Przecież to nie musieli być oni. A nawet nie mogli to być oni, ponieważ a) żart
był zbyt kiepski, b) jak weszliby do dormitorium dziewcząt? I c) po co mieliby
to robić?
-
Przepraszam – mówię w końcu i całuję Freda w policzek. Jacyś Gryfoni wyłaniają
się zza portretu Grubej Damy. Dostrzegam Harry’ego, Rona i Hermionę. Posyłam im
uśmiech. Hermiona mruga do mnie znacząco.
- Nie
przepraszaj. Fakt faktem, mieliśmy zamiar wyciąć jej jakiś numer, ale tego nie
zrobiliśmy.
-
George! – Fred karci brata spojrzeniem.
- No
co? Zasłużyła. Cały tydzień się boczyła o głupi, niewinny dowcip. Jeszcze bym
zrozumiał jakby na nas, ale ona w ogóle przestała z tobą rozmawiać! To nie
fair!
Nigdy nie widziałam George’a tak oburzonego. Bez słowa przytulam
się do niego.
-
Jesteście kompletnymi kretynami.
Okazują
mi tyle zainteresowania, że aż mnie to wzrusza. Są jak bracia, których nigdy
nie miałam.
Do
Wielkiej Sali idziemy razem i rozstajemy się tuż za drzwiami. Wciąż mam wyrzuty
sumienia po tym, jak oskarżyłam bliźniaków bez najmniejszego dowodu. Ale oni
wcale się nie gniewają. Przeciwnie. Uśmiechają się do mnie za każdym razem,
kiedy mój wzrok podąża w stronę stołu Gryffindoru.
-
Dlaczego jesz w rękawiczkach? Zimno ci? – moje przemyślenia przerywa
Christopher Warner. Jennifer potrząsa głową w odpowiedzi, a wściekłe spojrzenie
kieruje na mnie. Wtedy rzednie mój uśmiech, a ja orientuję się, że miałam go na
ustach.
- Z
czego się cieszysz, hę? Zadowolona jesteś? – szepcze jadowicie. Sztućce w jej
dłoniach błyszczą groźnie.
-
Jenny, uspokój się – Charlotte kładzie dłoń na ramieniu Jennifer.
-
Chyba nie myślisz, że ja ci to zrobiłam.
- A
kto? Ty i te dwie rude małpy! – uderza pięścią w stół. Brzęczą szklanki
rozłożone na całej długości stołu Krukonów. W promieniu kilku metrów cichną
rozmowy, a wszystkie oczy kierują się w naszą stronę. Profesor Flitwick wstaje
od stołu nauczycieli i kieruje się w naszą stronę.
Krew w
moich żyłach zamienia się w wrzątek.
-
Nigdy więcej ich przy mnie nie obrażaj – cedzę przez zęby, wygrażając
dziewczynie widelcem. Palą mnie policzki i ręce mnie świerzbią.
- Nie
wiem, co się z tobą stało, Catherine – dodaje tonem pełnym wyrzutów.
-
Wiedziałabyś, gdybyś normalnie ze mną rozmawiała i nie traktowała jak swój
pamiętnik!
- Skończyłaś,
Jenny? – wtrąca się Charlotte. – Pójdziemy do pani Pomfrey. Ona na pewno coś
poradzi.
Moje
lokatorki opuszczają Wielką Salę szybkimi krokami. Dopiero kiedy drzwi się za
nimi zamykają wypuszczam powietrze ze świstem i orientuję się, że wstrzymywałam
oddech.
-
Ostro – komentuje Warner.
-
Zamknij się.
- Co
jej zrobiłaś?
- Nic
jej nie zrobiłam!
- Ja
się jej wcale nie dziwię – patrzę na Warnera z rozdziawionymi ustami, bo nie
mam pojęcia, czy mam na niego wrzeszczeć, czy po prostu wyjść. – Zmieniłaś się.
- To
jest powód, żeby mnie oskarżać o coś, czego nie zrobiłam?!
- Nie.
Ona nie może się pogodzić z tym, że teraz jesteś taka, jaka jesteś, więc się
izoluje. Jak to przetrawi, to może jej przejdzie.
- Skąd
wiesz takie rzeczy?
- Moja
matka jest psychologiem, Catherine.
No
tak. Zapomniałam.
-
Pozdrów ją.
Po
śniadaniu szukam Freda i George’a z zamiarem zaciągnięcia ich do skrzydła
szpitalnego, gdzie pani Pomfrey od godziny szuka sposobu na pozbycie się żółtej
farby z ciała Jennifer.
- Lee!
– krzyczę na widok ciemnoskórego przyjaciela bliźniaków, idącego korytarzem z
rękami w kieszeniach.
- O,
Cathy, cześć. Coś się stało?
-
Widziałeś Freda i George’a?
- Nie,
ale jeśli szuka ich McGonagall, to powiedz jej, że to nieudane zadanie z
eliksirów.
- Co?
Jakie zadanie? – marszczę czoło.
- Eee…
Żadne – zmieszany chłopak drapie się po głowie.
-
Nieważne. Chodzi o Jennifer…
- O
kanarka?
-
Kanarka?! Ty jej to zrobiłeś?!
- Co
zrobiłem?
- Och,
przestań już! Gdzie Fred i George?
- W
bibliotece.
- W
bibliotece?
- Taa,
udają, że się uczą i szukają inspiracji na nowe cukierki do bombonierki Lesera…
Odwracam
się i biegnę na czwarte piętro, do biblioteki.
Biblioteka
jest pogrążona w ciszy. Fred i George siedzą przy jednym ze stolików
podejrzanie blisko działu ksiąg zakazanych. Znajomy zapach kurzu i starości
drapie mnie w nos.
-
Moglibyśmy spróbować tego, ale trzeba by było trochę zmodyfikować ten przepis –
mówi George, pokazując bratu coś w książce.
- Co chcecie
modyfikować, chłopcy? – Pani Pince pojawia się przy nich i lustruje oboje
podejrzliwym wzrokiem.
- Nic.
Pracujemy nad doświadczeniem na eliksiry.
-
Pracujcie, pracujcie – jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie i pani Pince
odchodzi w stronę swojego biurka, a ja siadam obok Freda.
-
Cześć – mówię i zerkam na książkę leżącą między bliźniakami. „1000
najdziwniejszych eliksirów”. No tak….
-
Cześć. Jak tam twoja kanarkowa przyjaciółka? – Fred uśmiecha się szeroko,
łapiąc moją rękę w obie dłonie. Próbuję ignorować fakt, że moje serce ruszyło
przed siebie dzikim cwałem. Niemożliwe, że nikt tego nie słyszy.
-
Chciałam, żebyście ją przeprosili.
- Nie
ma mowy – odpowiada George, kładąc na stole stos opasłych ksiąg.
-
Gred, nie przesadzaj.
- Nie
przesadzam. Musimy znaleźć odpowiedni przepis, bo czuję, że to będzie nasz
najlepiej sprzedający się wynalazek.
- Pomogę
wam, jak przeprosicie Jennifer – wtrącam, uśmiechając się błagalnie do
George’a.
-
Kusząca propozycja – zauważa Fred,
- Nie
ma takiej opcji – George pozostaje nieugięty. – Uważam, że jesteś zbyt
pobłażliwa. Poza tym… Co chcesz tym osiągnąć?
Wyraźnie
widać, że George jest na Jenny naprawdę zły.
- No…
Nie wiem sama. Ona myśli, że to wy… Możecie mieć kłopoty.
-
Jeszcze większe? – Fred mruga do brata porozumiewawczo. – Nie możemy na to
pozwolić.
Ostatecznie
Fred i George zgodzili się przeprosić Jennifer. Pani Pomfrey udało się ją
„wyleczyć” z żółtej farby i nawet niechętnie wybaczyła Fredowi i George’owi
kremówkę, bo tylko za to ją przeprosili. Ja ich za to nie winię. Nie wierzę, że
oni wycięli Jenny ten numer. O ile to w ogóle miał być żart. Sama Jennifer
ochłonęła i nawet pozwoliła nam się odprowadzić do pokoju wspólnego. Bliźniaków
pożegnałyśmy przed drzwiami. Skierowałyśmy schodami do dormitorium, w celu zabrania
stamtąd książek i odrobienia lekcji na poniedziałek.
- Co
się dzieje? – pytam słysząc śmiech Jennifer. Wyciągam książki z kufra i
odwracam się do niej.
-
Jestem głupia, Cathy – mówi. Dostrzegam w jej ręce odkręconą tubkę żółtej farby
akrylowej. – Położyłam ją na łóżku, kiedy wczoraj wieczorem malowałam.
Zapomniałam o niej i chyba z nią spałam – wyjaśnia zmieszana.
- Ale
to zwykła farba…
- Nie
do końca… Rzuciłam na nią parę zaklęć… Sama rozumiesz… Nie mów nikomu, ok?
- Tak,
rzeczywiście jesteś głupia – obie wybuchamy śmiechem.
Na
bliźniaków wpadłam znowu, kiedy wraz z Anne, Charlotte i Jennifer szłyśmy na
kolację.
-
Dogonię was – posyłam dziewczynom uśmiech. Kiedy oddalają się w stronę Wielkiej
Sali Fred łapie mnie za rękę.
-
Cieszymy się, że pogodziłaś się ze swoją koleżanką – mówi George.
- Ja
też. Przy okazji dowiedziałam się jak to się stało, że Jenny się tak pomazała.
- Jak?
-
Spała ze swoją farbą.
- Wow,
no cóż… Co kto lubi, nie? – mówi George, śmiejąc się.
- Taaa
– sama też chichoczę. – Chodźmy, umieram z głodu.
Po
kolacji wybraliśmy się z Fredem na spacer po błoniach. Rozmawialiśmy, śmialiśmy
się, a on cały czas trzymał mnie za rękę. Nie zwróciłam uwagi na to, że robi to
już od jakiegoś czasu. I że ja nie mam nic przeciwko temu.
Słońce
właśnie zaszło i powoli zapada zmrok. Robi się chłodno.
-
Myślę, że powinniśmy wracać – wyznaję, zatrzymując się pod rozłożystym dębem,
na brzegu jeziora.
- No
tak, jak Ropucha nas nakryje po godzinach na korytarzu to będą problemy –
odpowiada Fred, nie wiem czy świadomie, czy nie, naśladując panią Molly, kiedy
kogoś przed czymś przestrzega. Opieram
się o pień dębu. Muszę odchylać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Jest taki
wysoki…
-
Większe niż masz? – pytam z uśmiechem. Odczuwam skutki eksplozji dynamitu
gdzieś w brzuchu, kiedy jego dłonie dotykają mojej talii.
- O
wiele – mówi i całuje mnie. Czuję jak ogień trawi mnie od wewnątrz. Przed
minutą było mi zimno, teraz jest mi tak gorąco, jakby mnie ktoś zamknął w piecu
na trzy zdrowaśki. Mimo tego palącego uczucia, chciałabym jakoś uwiecznić i
zachować tę chwilę, bym mogła trzymać ją w szufladzie i wracać do niej każdego
ranka i każdego wieczoru. Czuję lekkie rozczarowanie, kiedy ten piękny moment
dobiega końca, a Fred szepcze mi do ucha „wracajmy”, czym wywołuje u mnie
dreszcz. Nie znałam takiego Freda. Nawet sobie nie wyobrażałam, że kiedyś
poznam tę stronę jego osobowości. Nie wyobrażałam sobie, że taka w ogóle
istnieje. Nie wiem, co powinnam myśleć. Nie mogę myśleć. Już wiem jak się
wyłącza mózg.
- Co
tu robicie?! – słyszę skrzekliwy głos profesora Flitwicka, kiedy mijamy drzwi
Wielkiej Sali i kierujemy się schodami na górę. – Wiecie, która jest godzina?
Do łóżek!
-
Przepraszamy, profesorze, trochę… Straciliśmy poczucie czasu – odpowiadam
nieśmiało. Przy okazji zauważam, że wróciła zdolność myślenia. Rozstajemy się
nad schodami.
-
Dobranoc! – mówi Fred teatralnym szeptem, z szerokim uśmiechem. Odpowiadam tym
samym. Odchodzimy w przeciwne strony. Czuję na plecach pełne politowania
spojrzenie opiekuna mojego domu.
Fred: Nie mamy weny, więc
wpadamy tylko na chwilkę.
George: Chcemy wszystkim
czytelnikom życzyć szczęśliwego nowego roku,
Catherine: lepszego niż
poprzedni.
Fred: I zapraszamy
ponownie 9 stycznia.
Łaaał! *o* Pocałowali się <333333333 Aaaaaaaaaaaaaaaaaa <333 Fajnie, że Cathy pogodziła się z przyjaciółką, nawet jeśli nie przepadam za Jennifer. Chciałabym napisać jakiś wspaniały dopracowany komentarz, ale przez ten ich pocałunek sama przestałam myśleć! *O* Mam ochotę tańczyć, śpiewając: "Pocałowali się! Pocałowali się!" <3 A tak poza tym to rozdział jak zwykle niesamowity! Masz tak niewiarygodnie, cudowny styl, że to wszystko jest lekkie, przyjemne i wspaniałe!!!
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na nowy rozdział! (Dlaczego dopiero 9? :c)
No i pozdrawiam serdecznie ciebie oraz Twoich bohaterów! ;*
PS: Szczęśliwego nowego roku!
PPS: U mnie na blogu pojawił się nowy rozdział, więc zapraszam. ;) http://hogwart-zmienicprzyszlosc.blogspot.com/
Ja ze swojej strony polecę blog "Ślizgońska krew" który bardzo mi się podoba. Dziewczyna na prawdę świetnie pisze, tak nawet literacko. Podobnie jak u ciebie to narracja pierwszoosobowa ale narratorów jest paru i co pewien czas się zmieniają, wszystko jest jednak tak rozegrane, że nie są potrzebne podpisy objaśniające kto teraz będzie opisywał. Historia mocno niekanonowa - dzieje się dwie dekady po książkach serii a bohaterami są dzieci Pottera, Mafloy'a i innych; całość natomiast bardzo soczyście opisana. Każda postać ma swój rozpoznawalny charakter.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog. Na pewno wpadnę tu częściej. Ten koniec rozdziału był taki słodki <3
OdpowiedzUsuńCzekam na następne rozdziały z niecierpliwością a tymczasem zapraszam tu: *mała reklama* http://republika-mlodych.blogspot.com/
Życzę weeeny!!!! :D