I would wait a milion years
Promise you’ll remember that you’re mine
Dni
mijają wolno, są gorące i męczące. Nie wychodzimy z domu, chociaż letnie słońce
niemal błaga o chwilę uwagi. Siedzę w kuchni z kubkiem herbaty w towarzystwie
Ginny, która coś opowiada, żywo przy tym gestykulując. Nie wiem o czym mówi, bo
od egzaminu z transmutacji jakimś dziwnym sposobem przeszła na temat ciotki
Muriel i jej kotów. Śmiech mamy dochodzi z salonu, gdzie siedzą razem z
Arturem, Molly i Syriuszem. Czuję się lekko zdołowana, bo od pamiętnego
wieczoru, kiedy to Fred Weasley wyznał, że mnie lubi, a potem postanowił
nauczyć mnie grać w quidditcha, nie rozmawiałam ani z nim, ani z jego
bliźniakiem.
- Hej,
słuchasz mnie? – głos Ginny wyrywa mnie z zamyślenia.
- Tak,
tak, jasne. Egzamin był źle oceniony, a koty ciotki Muriel lenią się cały rok…
- Ginny wzdycha.
-
Mówiłam o Harrym. Przyjeżdża jutro, zapomniałaś?
-
Pamiętam, pamiętam.
Nie
pamiętam. Zapomniałam, że za kilkanaście godzin poznam Harry’ego Pottera.
Chłopca, który przeżył. Który posłał Voldemorta do diabła. I chyba wcale nie
chcę go poznawać. W ogóle nie chcę tu być. Wciąż mam żal do matki, że nie
zostawiła mnie w Bedford, czego jej przecież nie powiem. Może i jestem
domatorką, ale nie mogę już dłużej siedzieć na tyłku i nic nie robić. Tęsknię
za Lucy i resztą psiaków…
-
Wiesz, to dość istotne, biorąc pod uwagę, że ty i on zostaniecie prawie
rodzeństwem. Jeśli Syriusz weźmie Harry’ego od Dursleyów, a twoja mama wyjdzie
za Syriusza…
O
matko. Rzeczywiście. Patrzę na Ginny jakby właśnie wyrósł jej na czole kaktus.
Wcześniej o tym nie myślałam. Właściwie, w ogóle nie myślę o tym, że moja mama
poślubi Syriusza Blacka. Kładę głowę na stole.
- Moje
życie to porażka.
Ginny
wybucha śmiechem. Do kuchni w chodzi mama.
- Co
się stało, dziewczyny? – pyta, siadając obok Ginny, naprzeciw mnie.
-
Przeżywamy załamanie nerwowe – odpowiada jej Ginny.
-
Catherine Elisabeth Coulter, dlaczego ty zawsze musisz wszystko tak przeżywać?
Robisz swojej matce wstyd na każdym kroku.
- Kto
to mówi? – podnoszę głowę i prycham. Ginny wciąż się śmieje, a mama patrzy na
mnie z politowaniem.
- No,
to co się stało?
-
Harry Potter się stał – wyjaśnia Ginny – tak sobie gdybamy… bo jeśli pani
wyjdzie za Syriusza, a Syriusz weźmie Harry’ego od mugoli, to Cathy i Harry
będą tak jakby rodzeństwem…
Mama
uśmiecha się szeroko. W jej niebieskich oczach dostrzegam iskierki.
- Coś
w tym jest – mówi, tym swoim tajemniczym tonem. – Ginny, nie przejmuj się moją
córką, ona zawsze reaguje zbyt emocjonalnie na pierdoły.
-
Mamo! – piorunuję rodzicielkę spojrzeniem. Kładę głowę z powrotem na stole.
Co za
beznadziejny świat.
-
Szach i mat – mówi Ron, kiedy na jego polecenie zaczarowany skoczek przewraca
mojego króla.
-
Chyba żartujesz! Coś ty zrobił?
- No
jak to co?
-
Oszukujesz!
-
Wcale nie – rudzielcowi najwyraźniej ogrywanie mnie w szachy czarodziejów
sprawia wielką radość. Jeszcze go nauczę grać w mugolskie i nie będzie już tak
wesoło. Syriusz chowa się za „Prorokiem Codziennym”, ale wiem, że się ze mnie
śmieje.
- Ron,
mógłbyś ją najpierw porządnie nauczyć grać, a później się popisywać
umiejętnościami – przemawia Charlie z fotela przy kominku.
-
Umiem grać. Rewanż – prycham oburzona, ustawiając niezadowolone z faktu, że
robię to ręcznie zamiast wydawać polecenia, figury szachowe na pozycji
startowej. Charlie przystawia krzesło i obserwuje kolejną partię, którą
oczywiście przegrywam, bo nie słucham rad starszego Weasleya. Właściwie…
Wszystko robię dokładnie odwrotnie.
-
Poddaję się – mówię w końcu, opierając bezradnie głowę na dłoni. Ron się
śmieje, a Charlie kręci głową z dezaprobatą.
- Było
słuchać.
- Jak
to się stało, że z ciebie taki dobry gracz? Grywasz ze smokami? – pyta
ironicznie Ron.
- No
pewnie. Smoki to bardzo inteligentne zwierzęta.
- Kto
jest inteligentnym zwierzęciem?
- Ty,
Ron? – do salonu wchodzą uśmiechnięci bliźniacy.
-
Smoki – odpowiadam. – Ale Ron też, nie da się ukryć – uśmiecham się do
najmłodszego rudzielca i wystawiam mu język.
-
Smoki są lepsze – dobija brata Charlie.
- Też
tak uważam – dodaję.
- Jane
mówiła, że uwielbiasz zwierzęta – Charlie zmienia temat, kiedy bliźniacy siadają
obok Syriusza na kanapie i rozpoczynają pogawędkę o nowych wynalazkach. Syriusz
podsuwa im pomysły, które wykorzystywali za młodu w Hogwarcie. A Ron zbiera
szachy i wychodzi z pokoju.
- Tak,
ale do tej pory tresowałam tylko psy. Smoki to zupełnie inna sprawa. Myślałam,
że jak skończę Hogwart to zajmę się jakąś mugolską robotą… Ewentualnie psią hodowlą
dziadków…
- Wiesz,
mógłbym cię zabrać do Rumunii na coś w rodzaju stażu. Jak ci się spodoba to
zostaniesz.
-
Naprawdę?
-
Tylko to dobrze przemyśl, smoki są bardzo niebezpiecznymi zwierzętami.
Pojadę
do Rumunii tresować smoki. Pojadę do Rumunii tresować smoki. Pojadę do Rumunii
tresować smoki. Pojadę do Rumunii tresować smoki. Pojadę do Rumunii tresować
smoki. Pojadę do Rumunii tresować smoki. Pojadę do Rumunii tresować smoki.
Pojadę do Rumunii tresować smoki. Pojadę do Rumunii tresować smoki. Pojadę do
Rumunii tresować smoki. Pojadę do Rumunii tresować smoki.
Przy
okazji zapominam o Harrym Potterze.
Chyba
dziś nie zasnę.
Harry
pojawił się w drzwiach Grimmauld Place 12 wczesnym rankiem, kiedy wszyscy
jedliśmy śniadanie. Nawrzeszczał na Rona i Hermionę, że musiał siedzieć pół
wakacji u Dursleyów i w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Przynajmniej dopóki
nie przewróciłam stojaka na parasole i nie obudziłam portretu pani Black.
Wszystkie oczy skierowały się w moją stronę, co sprawiło, że moja twarz nabrała
koloru dojrzałej śliwki, bąknęłam coś w stylu „Przepraszam” i uciekłam do
pokoju Hardodzioba.
- Ale
ze mnie idiotka, co nie? – hipogryf przekręca łebek i mruczy coś w odpowiedzi.
Obserwuję, jak dziobem odziera martwego szczura ze skóry. Ktoś puka.
-
Catherine? Syriusz powiedział, że cię tu znajdę.
Dostaję
palpitacji serca. Drzwi się otwierają i do pomieszczenia wchodzi Harry Potter.
Wita się z Hardodziobem i siada obok mnie. Milczę.
-
Przepraszam za tę akcję na dole – mówi. – Zaczniemy jeszcze raz? – patrzę na
niego. Uśmiecha się. – Jestem Harry.
-
Jestem Catherine – odpowiadam nieśmiało.
Harry
jest w szoku po tym, jak przy obiedzie dowiedział się, że Syriusz i mama są
parą. Znajduję go siedzącego na balkonie. Patrzy w rozgwieżdżone niebo, ma na
sobie szarą bluzę i spodnie od piżamy.
-
Fajnie, prawda? – zaczynam, siadając obok niego. Niesamowite jak szybko
poczuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie. – Obserwujesz mugoli, a oni cię nie
widzą. – Podaję mu kubek z gorącą czekoladą. Bez cynamonu. Biorąc pod uwagę
dziwny przypadek mojej matki doszłam do wniosku, że cynamon może mieć jakiś
negatywny wpływ na psychikę. Mam nadzieję, że to nie są jakieś nieodwracalne
zmiany…
-
Dziękuję – odpowiada. Milczy dłuższą chwilę, po czym znów zaczyna: - Podziwiam
cię. Jak możesz być taka spokojna? Voldemort – wzdrygam się – wrócił, świat się
sypie, twoja mama i Syriusz… Ja wariuję, a ty wyglądasz, jakbyś się tego
spodziewała.
Uśmiecham
się pod nosem. Och, Harry, gdybyś tylko wiedział, co się dzieje w mojej głowie…
-
Wariujesz, bo tam byłeś. Wszystko się kręci wokół ciebie. Też bym zwariowała.
Twoi rodzice… A teraz ci mugole… Przykro mi – zdania, które klecę są
chaotyczne.
- Nie
przejmuj się. Syriusz na pewno zabierze mnie od Dursleyów… Właściwie… Co się
stało z twoim ojcem? Jeśli można spytać, oczywiście…. Znajome uczucie pustki
wypełnia moje płuca, ale trwa tylko sekundę. Gdyby mama to usłyszała na pewno
by się rozpłakała, więc oglądam się za siebie, by upewnić się, że nie ma jej w
pobliżu. Przymykam drzwi balkonowe.
-
Zabił go Rookwood. Po prostu wtargnął do domu z dwójką innych śmierciożerców,
torturowali go a potem zabili na oczach mamy. Był aurorem. Po wszystkim mama
się kompletnie załamała.
-
Przepraszam, nie powinienem pytać – Harry spuszcza wzrok na swój kubek.
- W
porządku. Miałam trzy lata. Nawet go nie pamiętam. Tylko nie wspominaj o nim
przy mamie. Chyba… Wciąż się nie pozbierała.
- To
straszne.
-
Miłość robi z ludźmi straszne rzeczy; jest najpiękniejszą katastrofą.
Te
słowa same wypływają z moich ust. Czuję ukłucie gdzieś w sercu. Nie wiem
dlaczego, pod powiekami majaczy mi roześmiana twarz Freda Weasleya.
Kilka
dni przed końcem wakacji przyleciały sowy z Hogwartu z wykazem podręczników na
nowy rok szkolny. Pani Molly wybrała się na ulicę Pokątną z naszymi listami i
kupiła nam wszystkie potrzebne rzeczy.
1
września rano wszyscy biegali po całym domu i zbierali swoje rzeczy do kufrów.
Tylko Hermiona pomyślała o spakowaniu się wieczorem.
- Locomotor kufer!
- Ron!
Znalazłam!
-
Mamo? Widziałaś gdzieś moje buty? Te niebieskie?
-
Pospieszcie się, bo nie zdążymy!
Za
pomocą zaklęcia ściągam swój kufer i klatkę z Zosią na dół. Niezbyt umiejętnie,
bo kufer spada z hukiem na podłogę w przedpokoju. Od razu odzywa się pani
Black.
-
Szlamy! Szumowiny!
- Och,
zamknij się, kobieto! – krzyczę, kiedy moje zdenerwowanie, cały ranek gotujące
się na kłótniach, krzykach i bieganinie, sięga zenitu. Wyciągam z kufra taśmę
klejącą i naklejam kawałek na usta pani Black. Wkoło robi się cicho. Wszyscy
zbierają szczęki z podłogi.
- No
nie wierzę! – mówi pani Molly. – Próbowaliśmy chyba wszystkich możliwych
zaklęć, by ją uciszyć.
Czuję,
że się rumienię. Hermiona patrzy na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy, a jej
mina mówi „dlaczego ja na to nie wpadłam?”. Harry i Ron wybuchają śmiechem.
Atmosfera się rozluźnia. Fred uśmiecha się do mnie kącikiem ust.
- Magia
jest taka bezużyteczna – wzruszam ramionami. Wszyscy na mnie patrzą, a ja nie
mdleję i nie panikuję.
W
Ekspresie Hogwart zajmuję miejsce w pustym przedziale. Jennifer pojawia się
minutę później i siada naprzeciwko mnie.
- Jak
wakacje? – pytam.
-
Świetnie! Słuchaj, muszę ci wszystko opowiedzieć. Byliśmy z rodzicami w Turcji,
poznałam tam takiego cudownego faceta, mugola, bo mugola, ale świetnie nam się
razem rozmawiało…
Nie
słucham jej. Patrzę w okno. Jenny taka jest. Zawsze dużo gada, nie lubi
słuchać. Czasem mnie to wkurza. Chciałabym jej wszystko opowiedzieć, ale nawet,
gdyby dała mi na to szansę, to i tak bym nie mogła. Tajemnica Zakonu. I
Syriusz.
-
Możemy się dosiąść? – drzwi przedziału otwierają się i do środka wchodzą Fred,
George i jakiś ciemnoskóry Gryfon. Jennifer jest w szoku.
-
Jasne – odpowiadam pewnie i z uśmiechem na ustach.
- Lee,
przedstawiamy ci…
- …
Catherine Coulter…
- …dla
przyjaciół „Cathy-Catherine”.
- Miło
poznać – ciemnoskóry chłopak wyciąga do mnie rękę – Lee Jordan.
-
Catherine. Mnie również – ściskam dłoń Gryfona i ku własnemu zdziwieniu, jestem
pewna siebie i nie mam ochoty zniknąć. Jenny chrząka znacząco.
- Yyy…
to jest Jennifer. Jenny, poznaj Freda, George’a i Lee.
Ale
Jennifer wyraźnie nie jest zadowolona. Humor jej się psuje. Chłopcy zajmują
wolne miejsca w prawie pustym przedziale.
- Mamy
coś dla was – Fred wyciąga z kieszeni zapakowane w brązowy papier ciastka z
kremem i częstuje nas obie.
- Co
to jest? – pytam podejrzliwie. Całe lato spędzone w towarzystwie bliźniaków
nauczyło mnie, że nie wolno od nich niczego brać. Trzymam ciastko i oglądam je
z każdej strony.
-
Kanarkowa kremówka – odpowiada Fred z szerokim uśmiechem.
-
Można to zjeść?
PSTRYK!
Przenoszę wzrok z wesołej twarzy Freda na miejsce, w którym przed chwilą była
Jenny, ale zamiast niej widzę ślicznego, złotego kanarka, popiskującego
nerwowo. Pakuję swoje ciastko z powrotem w brązowy papier. Chłopcy zwijają się
ze śmiechu. Chociaż bardzo się staram, sama nie mogę powstrzymać szerokiego
uśmiechu.
-
Lepiej ją odczarujcie – mówię. Kanarek wciąż nerwowo piszczy.
-
Zaraz się sama odczaruje – odpowiada George między napadami śmiechu. Zaledwie
kilka sekund później kanarek zmienia się w bardzo czerwoną i bardzo
sfrustrowaną Jennifer, która ma w oczach miotacze ognia.
-
Jenny… - zaczynam. Chcę jej powiedzieć, że Fred i George już tacy są, żeby się
nie przejmowała…
-
Pójdę zajrzeć do Anne i Charlotte – ucina i wychodzi z przedziału. Kieruję
rozgniewane spojrzenie na Freda.
-
Wiesz, Cathy-Catherine, poznaliśmy już naprawdę mnóstwo Krukonek…
- … i
nawet poznaliśmy ciebie, ale tak sztywnej jak twoja koleżanka…
- …to
jeszcze nie widzieliśmy.
-
Taaa, coś w tym jest – odwracam twarz do okna. Fred przenosi się na miejsce
naprzeciwko mnie, na którym przed chwilą siedziała Jenny. Jego ciemne oczy
wpatrują się we mnie intensywnie.
-
Przepraszamy, prawda chłopaki? – mówi. A ja się uśmiecham.
-
Chyba nie mnie powinniście przeprosić.
- Masz
rację…
- …ale
damy jej chwilę…
-
…żeby ochłonęła.
-
Obiecajcie, że ją przeprosicie.
-
Obiecujemy! – uśmiecham się pod nosem, gdy wszyscy troje odpowiadają mi chórem.
- To
co? Partyjka eksplodującego durnia na zgodę? – proponuję Lee Jordan, a ja kiwam
głową.
-
Jenny! Jenny, stój! – krzyczę, biegnąc korytarzem Hogwartu, ale Jennifer
zatrzymuje się dopiero przy drzwiach Wielkiej Sali. Ciągnę ją za rękę na bok.
- Przepraszam.
Fred i George… Oni… To znaczy… Opowiedziałabym ci, gdybyś mnie zapytała o
wakacje – moją wypowiedź przerywają głębokie oddechy, ale i tak można wyczuć w
niej pretensje.
- Nie
obchodzi mnie to.
To nie
było miłe. Czuję ukłucie w miejscu, gdzie podobno znajduje się serce.
- Nie
obchodzą cię moje wakacje? A czy w ogóle ja cię obchodzę?!
Milczy.
Tylko patrzy na mnie tym swoim wzrokiem pełnym wyższości. Odwracam się i
wchodzę do Wielkiej Sali, gdzie Ceremonia Przydziału trwa już w najlepsze, a
profesor McGonagall czyta już nazwiska zaczynające się na „P”. Zajmuję miejsce
przy stole Krukonów, obok Anne, które na kolanach trzyma jakąś książkę i
zawzięcie ją studiuje. Charlotte siedzi trochę dalej i rozmawia z Christopherem
Warnerem, chichocząc trochę zbyt słodko. Nie wiem dlaczego (właściwie, wiem
dlaczego, ale nie przyznam się sama przed sobą), zerkam w stronę stołu
Gryfonów. Widzę Ginny, Rona, Hermionę, Harry’ego… Kiedy napotykam wzrok Freda,
puszcza do mnie perskie oko i uśmiecha się. Moje usta same wykrzywiają się w
uśmiechu, ja tego nie chcę. To znaczy… Chcę. Po prostu, moje ciało jakoś
dziwnie reaguje, kiedy on się uśmiecha. Robi mi się ciepło i ręce zaczynają mi
się trząść. Przez całe życie nikt nie poświęcił mi tyle uwagi, ile Fred w ciągu
ostatnich dwóch miesięcy. Boże, chaos.
CHAOS. George macha do mnie energiczne, jakby czytał w moich myślach i
próbował mi przypomnieć o swoim istnieniu. Tak jakbym mogła zapomnieć... Jego
też obdarzam uśmiechem.
Po
uczcie, oraz bardzo długim przemówieniu nowej nauczycielki obrony przed czarną
magią wracam do dormitorium. Kiedy od drzwi do pokoju wspólnego dzieli mnie
zaledwie jeden zakręt i jeden korytarz, ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie za
sobą.
-
Fred? Co ty wyprawiasz? – pytam rudzielca. Standardowo na mojej twarzy gości
uśmiech mimo, że jeszcze sekundę temu byłam zdołowana kłótnią z Jenny. W ciągu
całej uczty nie zamieniłyśmy ani słowa.
- Tak
sobie pomyślałem, żeby ci powiedzieć dobranoc… - wybucham śmiechem.
-
Dobranoc, Fred.
-
Dobranoc, Cathy.
Znowu.
Uwielbiam, jak wymawia moje imię w ten sposób. Chmara motyli w moim brzuchu
podrywa się do lotu. Tylko nie mdlej, proszę… Fred nigdzie nie poszedł. Prawdę
powiedziawszy, nawet nie ruszył się z miejsca.
- Dobranoc, Fred – powtarzam z naciskiem.
-
Dobranoc, Cathy – odpowiada.
Nie
wiem, co robię. W moim mózgu padło zasilanie. Wspinam się na palce i całuję
Freda w policzek.
-
Dobranoc, Fred – czuję, jak piekielna czerwień wypala mi dziury na policzkach.
-
Dobranoc, Cathy.
Ruszam
w stronę drzwi do pokoju wspólnego, ciągle oglądając się przez ramię.
First kiss just like a drug
Under your influence
You take me over
You’re the magic in my veins
This must be love
Lana
Del Rey – Blue Jeans
Charli
XCX – Boom Clap
Lana
Del Rey – Diet Mountain Dew
Fred: Serio? Serio?
Autorka: Cicho!
George: Ja się tego
spodziewałem. Nie rozumiem twojego zaskoczenia, Forge.
Autorka: Cicho! Jeszcze
jedno słowo i…!
Fred: Dobra, już jesteśmy
grzeczni.
George: Tylko wyłącz już
ten jazgot.
Autorka: Nie. Nie
widzicie, że nie mam weny?
Catherine <wręcza
Fredowi kartkę>: Ogłoszenia parafialne.
Fred <studiuje
listę>: A mamy jakieś dzisiaj?
Catherine: Zmieniliśmy
wygląd. Zapomniałeś?
Fred: No tak…
Autorka: Z tego, co się
zdążyłam zorientować na małych urządzeniach nie wygląda najlepiej… Już trudno.
Fred: Ta urocza
dziewczynka po lewej to Catherine.
Catherine <bije Freda
gazetą>
Fred: Za co?! Powiedziałem
„urocza”!
George <zanosząc się
śmiechem>: Ja bym już więcej nie używał tego określenia.
Fred: Dobra, przepraszam.
Dalej <zerka na listę> zmodyfikowaliśmy „Bohaterów”.
Catherine:
„Zmodyfikowaliśmy” czyli pojawiły się obrazki.
Fred: Którymi się nie
sugerujcie.
George: Po prostu komuś
się nudziło.
Autorka: Powinnam skończyć
to opowiadanie apokalipsą w której wszyscy umrzecie.
Fred: Dobra, piękne te obrazki.
Doceniamy twoje starania.
Autorka: No ja myślę.
Catherine: Co tam
jeszcze…?
Fred: Pytań nie macie,
poza standardowym narzekaniem, że rozdziały są dodawane zbyt rzadko.
Autorka: Chyba to już
mówiłam, ale powtórzę jeszcze raz: jeżeli będziemy mieć mnóstwo czytelników to
będziemy dodawać rozdziały częściej.
Chwilowo nie ma takiej opcji ponieważ: a) mało komentujecie i b) nie ma weny a
w zapasie raptem 2 rozdziały i to chaotyczne...
Fred: 1000 galeonów i wieczna sława dla tego, kto znajdzie wenę Autorki. Wszystko?
Catherine: Wszystko.
Fred: No to żegnamy się.
Kolejny rozdział 12 grudnia.
George <śpiewa>: Diet mountain dew, baby, New York city…
Fred, Catherine i Autorka
<patrzą na George’a>
George: No co? Chwytliwy
ten jazgot… <nuci>
Fred <śmiejąc się>:
Myślę, że pora kończyć.
Catherine <ignoruje
śpiew George’a>: Ja też. Do zobaczenia za dwa tygodnie!
Albo rozdział krótki... albo tak dobrze się go czyta! :D Stawiam bardziej na to drugie! ^^
OdpowiedzUsuńUwielbiam bliźniaków w Twoi opowiadaniu! :D
A przy ogłoszeniach, mam wrażenie, jakbyś na prawdę mówiła razem z bohaterami! :3
Tak więc przesyłam pozdrowienia dla Ciebie, Cathy i Bliźniaków! <3
Jenny nie pozdrawiam! ;/
Buziaki
Wierna fanka! <3
Wpadłam tu przypadkiem i od razu się zakochałam! Sposób w jaki piszesz bardzo mi się podoba, wplatasz wszędzie elementy humorystyczne i to sprawia, że historia jest lekka i przyjemna. No i Fred! Nie mam pojęcia dlaczego, ale to właśnie on skradł moje serce podczas czytania serii, co nie ma sensu, bo jego brat jest identyczny O.o Ale to dobrze! Bo w twoim opowiadaniu Cathy-Catherine jest zauroczona Fredem #TeamFred Woohoo! Tak więc jak widzisz, wzbudzasz we mnie skrajne emocje, dlatego już od prologu jesteś w mych obserwowanych i jestem fanką twej twórczości! (Co jest rzadkie ostatnimi czasy albowiem niemalże nie czytam w internecie). Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i życzę Ci powrotu tej niesamowitej weny!
OdpowiedzUsuńAh! I uwielbiam formę w jakiej ogłaszasz informacje ;)
Spodobało mi się Twoje opowiadanie :D Jest takie inne, w pozytywnym znaczeniu. Uwielbiam bliźniaków, a szczególnie Freda - on taki kochany. Emocje Cathy kiedy patrzy na Freda - urocze. Będzie z nich w przyszłości ładna para. Jane i Syriusz ♥ Fajnie wymyśliłaś tym, że bliźniacy zrobili dla Cathy Bal Bożenarodzeniowy.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i wspaniałych pomysłów.
Może będziesz miała więcej komentarzy, jeżeli ustawisz w komentarzach, że anonimowi też mogą komentować.
UsuńPS. Jakbyś mogła wyłącz weryfikację obrazkową.
Pozdrawiam.
Nawet nie wiedziałam, że niezalogowani nie mogą komentować. o_ó Widać, że ze mnie blogowy żółtodziób. >.< Dzięki. Już to załatwiłam. I wyłączyłam weryfikację.
UsuńJeszcze raz dzięki ;)
Uff, wreszcie znalazłam chwilę żeby przeczytać rozdział! Studia, praca, praca, studia... no dramat! Ale, ale, nie przyszłam się tu żalić tylko Cię chwalić! :-) Powiem tak: jestem fanatyczną wielbicielką Dramione, także wciąż nie wierzę że w Twoje opowiadanie wkręciłam się bardziej niż w równolegle czytane FF. W sumie to teraz czytam tylko Ciebie :) uwielbiam bliźniaków, kocham reakcje Cathy, we wszystkim co robi jest taka prawdziwa, realna, naturalna, autentyczna... no po prostu coś pięknego! I jeszcze mój Syriusz... <3 Troszkę brakuje mi Severusa, byłabym bardzo wdzięczna za choć krotki epizod... :))
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się reszty, a jeszcze tyyyyle czasu :(
Nie jestem kanonowym purystą, ale mam dziwne wrażenie że czar zamieniający człowieka na kilka sekund w kanarka, łamie jakieś zasady czarodziejów i bliźniacy powinni wspomnieć, że reszta nie powinna mówić o tych ciastkach, bo będą mieli kolejną burę.
OdpowiedzUsuńKanarkowe kremówki pojawiają się w kanonie. O ile dobrze pamiętam, Neville taką zjadł.
UsuńNo to widocznie ja zapomniałem.
Usuń