On me dit que nos vies ne valent pas
grand chose
Elles passent en un instant comme fanent les roses.
On me dit que le temps qui glisse est un salaud
Que de nos chagrins il s'en fait des manteaux
Elles passent en un instant comme fanent les roses.
On me dit que le temps qui glisse est un salaud
Que de nos chagrins il s'en fait des manteaux
Kolejne dni na Grimmauld
Place 12 polegały wyłącznie na sprzątaniu. Poznałam Hardodzioba, hipogryfa, na
którym Syriusz uciekł z Hogwartu. Trochę się go bałam, ale okazał się bardzo
milutkim zwierzakiem, nawet pozwolił mi się pogłaskać po dziobie. Zaczęłam z
nim spędzać mnóstwo czasu. Kiedy Weasleyowie i Hermiona odpoczywali w salonie,
ja zamykałam się w pokoju Hardodzioba, siadałam na podłodze wśród szczurzych
szkieletów i czytałam „Wichrowe wzgórza”. Odkąd razem z bliźniakami
podsłuchaliśmy fragment narady Zakonu Feniksa dzięki uszom dalekiego zasięgu
byłam przybita, bo uświadomiłam sobie, że Lord Voldemort naprawdę powrócił.
Wierzyłam w to od Turnieju Trójmagicznego, ale jakoś nie docierała do mnie
powaga tej sytuacji. W dodatku sam Harry Potter miał się pojawić na Grimmauld
Place 12…
Pukanie do drzwi wyrywa
mnie z zamyślenia. Orientuję się, że czytam w kółko to samo zdanie i nic z
niego nie rozumiem.
„Minęła pełnia lata, gdy
Edgar niechętnie uległ błaganiom, udzielając swojego pozwolenia, i wraz z
Catherine pierwszy raz ruszyłyśmy konno spotkać się z jej kuzynem.”
Znowu pukanie. Hardodziob
wydaje z siebie radosny pisk, kiedy drzwi otwierają się i do pokoju wchodzi
Syriusz.
- Wiedziałem, że tu jesteś
– mówi. Wyciąga z płóciennego worka martwe szczury i rzuca po jednym
uradowanemu Hardodziobowi. Milczę. – Chyba nie jesteś zła, co? Na mnie?
Zamykam książkę. Syriusz
wyrzuca wszystkie szczury na podłogę i siada obok mnie, kiedy Hardodziob
obwąchuje i zajada swój posiłek.
- Nie jestem zła na
nikogo.
- Na mamę też?
- Może trochę. Mogła mnie
zostawić w Bedford. Jestem zmęczona, zestresowana, boję się i czuję się
osaczona. Duszę się tu. Chcę na wieś – wyrzucam z siebie to wszystko na jednym
wydechu. Syriusz uśmiecha się pod nosem. Czuję się, jakbym zrzuciła z ramion jakiś
ciężki bagaż.
- Twoja matka uważa, że
tutaj jesteś bezpieczniejsza.
- Nudzę się tu. Nie mam
lasu, łąki, psów…
- Wiesz, myślałem, że nie
lubisz otwartych przestrzeni. Że wolisz siedzieć w jakimś kącie i czytać cały
dzień – Syriusz uśmiecha się szeroko.
- Bardzo śmieszne –
krzyżuję ręce na piersi.
- Skoro tak bardzo chcesz
wrócić na wieś, dlaczego się po prostu nie deportujesz?
To pytanie kompletnie
zbiło mnie z tropu. No właśnie, dlaczego? Co mnie tutaj trzyma? Mama. No tak.
Moja matka to przyczyna wszystkich moich obecnych problemów.
- Mama. Byłaby wściekła.
- Tak, Jane ma
charakterek, nie da się ukryć.
- Nie ma. Jest strasznie
wrażliwa. Wciąż płacze po nocach. Za tatą.
Chyba nie powinnam tego
mówić. Mina Syriusza rzednie, a ja czuję się beznadziejnie.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Pewnie dlatego
ma taką obsesję na punkcie mojego bezpieczeństwa. I pewnie dlatego mieszkamy na
odludziu w środku lasu.
Hardodziob kładzie się na
swoim posłaniu ze słomy, jakichś starych kołder i szczurzych kości i szturcha
nogę Syriusza dziobem.
- Chcesz się ożenić z moją
mamą? – pytam bez zastanowienia, po okropnie męczącej chwili milczenia. Kiwa
głową z lekkim uśmiechem. – Myślę, że się zgodzi. Po tylu latach mogłaby sobie
w końcu kogoś znaleźć. Na stałe.
Syriusz miętosi w dłoniach
płócienny worek na martwe szczury.
- Kiedy cię pierwszy raz
zobaczyłem, byłem pewny, że mnie znienawidzisz i zaczniesz wrzeszczeć coś, że
nigdy nie zastąpię ci ojca. Chcę, żebyś wiedziała, że nie mam zamiaru
zastępować ci ojca, tylko… Kocham Jane i chciałbym, żeby przestała czuć się
samotna…
- Wiem. Cieszę się. Poza
tym, nie wiem jak to jest mieć ojca. Nie pamiętam taty, miałam trzy lata, kiedy
umarł. Dla mnie to bez różnicy, czy chcesz być moim ojcem, czy nie.
Podkulam nogi i obejmuję
je rękami.
- Tylko nie skrzywdź mamy
– dodaję szeptem. Widzę, jak zaciska palce na worku.
- Nie mam zamiaru. Byłbym
skończonym kretynem.
- Proszę cię… To się
zrobiło melodramatyczne.
- Melo… Jakie? – Syriusz
unosi brew i uśmiecha się.
- Melodramatyczne.
Nieważne – odwzajemniam uśmiech.
Moją rozmowę z Syriuszem
przerywa głośna eksplozja i wrzask pani Molly, która bezlitośnie łaja Freda i
George’a. Chłopcy wysadzili pół przedpokoju, próbując uciszyć panią Black, co
przyniosło rezultat odwrotny do oczekiwanego, bo do krzyków pani Black
dołączyły krzyki pani Weasley. Sama nie wiem dlaczego, ale zaczynam się śmiać.
Bliźniacy kierują swój wzrok na szczyt schodów, gdzie stoję i uśmiechają się
szeroko. Pani Molly milknie i różdżką naprawia wyrządzone przez synów szkody,
po czym mrucząc coś pod nosem odchodzi w kierunku kuchni, gdzie Syriusz już
zdążył czmychnąć niezauważony.
- Czy nasze oczy widzą…
- … uśmiech na twarzy…
- … naszej ulubionej…
- … przyjaciółki
Cathy-Catherine?
Śmieję się i kiwam głową.
Siadam na schodach starając się ignorować upiorne głowy skrzatów domowych.
Chłopcy siadają po obu moich stronach. Czy oni nigdy nie przestają się
uśmiechać?
- Przepraszam, że byłam
taka oschła. Po prostu… Ta cała sytuacja trochę mnie przerosła. Sami-Wiecie-Kto
wrócił i… - wzdycham. – Byłam trochę smutna, ale już mi lepiej.
Obracam w dłoniach
rozwalający się egzemplarz „Wichrowych wzgórz”. Chyba Fred zabiera mi go.
- To mugolska książka? –
pyta kartkując moją książkę. Kiwam głową.
- Cały czas ją czytasz –
zauważa George.
- „Jesteś jak pies
ogrodnika, Cathy, i chcesz, by wszyscy kochali tylko ciebie” – czyta Fred.
- Cathy?
- Mama dostała ją od ojca.
Chyba dlatego tak mi dali na imię.
- Jesteś strasznie
sentymentalna – zauważa George.
- Może.
- Do tego sztywna.
- To też.
- Musisz znaleźć swoją
szaloną stronę i to szybko – dodaje Fred. – bo zaczynasz przypominać ciotkę
Muriel.
Patrzą na Freda bykiem. O
ciotce Muriel słyszałam od Ginny same złe rzeczy. Daję rudzielcowi kuksańca w
żebro.
- Lekcja pierwsza – George
zabiera bratu „Wichrowe wzgórza” i odkłada je na wyższy stopień. – Rozpuść
włosy.
Mrugam. Czy ja się
przesłyszałam?
- Yyy… Że co?
- Rozpuść włosy – mówi
Fred wyraźnie, szeroko się uśmiechając. – Spięłaś je prawie tak ciasno, jak to
robi McGonagall. – sięga do moich włosów i wyciąga z nich wszystkie spinki, aż
moje kasztanowo-popielato-niezidentyfikowane
fale spływają mi na ramiona.
- Ale długie! – wykrzykuje
George. Moje włosy sięgają pasa, dlatego zazwyczaj spinam je w kok, lub zaplatam
warkocz.
- Od razu lepiej – dodaje
Fred podając mi spinki. Patrzę wyczekująco to na jednego, to na drugiego.
Wyglądają, jakby mieli niezły ubaw.
- W czym to miało pomóc?
- Nie czujesz się… Mniej
sztywna? – George unosi brew.
- Niezbyt –odpowiadam zgodnie
z prawdą i wybucham śmiechem, bo ten pomysł wydaje mi się absurdalny. Wstaję. –
Nie chcieliście kiedyś zostać fryzjerami? Przemyślcie to.
Zabieram książkę i wracam
do pokoju Hardodzioba. Już nie spinam włosów.
Późnym popołudniem schodzę
na dół. Oczy bolą mnie od nieustannego czytania przy kiepskim świetle.
Hardodziob postanowił uciąć sobie drzemkę.
- Spróbuj tego, Molly –
słyszę dobiegający z kuchni głos mamy. Ginny i Hermiona siedzą przy kuchennym
stole z warzywami i obieraczkami. Na blacie siedzi Charlie Weasley, gryząc
nonszalancko jabłko. Czy coś mnie ominęło?
- To śmierdzi, Jane. Tak
powinno być?
- Nie jestem pewna, ale
mama zawsze mówi, że warto dodać trochę kwasku. Wtedy będzie lepiej smakować i
wyglądać…
- Chodź, Cathy, pomożesz
nam – Hermiona ruchem ręki zaprasza mnie do stołu i podaje miskę pełną
ziemniaków i obieraczkę.
- Jesteś pewna, że
chodziło o kwasek? – pani Molly niecierpliwie zerka na moją mamę, która sypie
jakiś biały proszek do garnka.
- A może chlorek sodu?
- Co?
- Sól. – Śmieję się pod
nosem. Hermiona i Ginny też wyglądają na rozbawione a Charlie tylko siedzi i
patrzy na obie kobiety z politowaniem.
- Gdzie reszta? – pytam,
obierając ziemniaka.
- Tata w ministerstwie,
Syriusz na górze, a Ron i bliźniacy grają w eksplodującego durnia w salonie –
odpowiada mi Charlie. Kiwam głową.
- Ups. Chyba jednak
chodziło o chlorek sodu… - stwierdza mama. Wypowiada jakieś zaklęcie i sięga po
solniczkę.
- Nie chcę być niemiła,
Jane, ale możesz nakryć do stołu? – mama niechętnie godzi się i wychodzi z
kuchni. Wszyscy zanosimy się śmiechem. Pani Molly macha różdżką, gotując
kolację po magicznemu.
- Na kolację przyjdą Remus
i Tonks – oznajmia pani Weasley.
Przy kolacji siadam na
zwykle zajmowanym przez siebie miejscu, ale przy moim boku nie zasiada Ginny,
tylko Fred. Ignoruję ten fakt i nakładam sobie pieczonych ziemniaków na talerz.
Wokół unosi się gwar rozmów. Przy okazji zauważam Tonks i profesora Lupina.
Lupin uczył nas obrony przed czarną magią i jest moim ulubionym nauczycielem tego
przedmiotu. Tonks poznałam kilka dni wcześniej, kiedy brała udział w jednej z
tych supertajnych narad Zakonu Feniksa, które i tak podsłuchujemy za pomocą
Uszów Dalekiego Zasięgu. Jest bardzo miła, od razu ją polubiłam.
- Nie spięłaś włosów
– zauważa Fred z tym charakterystycznym uśmiechem. Czuję, że się rumienię.
- Zapomniałam.
- Nie zapomniałaś. Lepiej
ci, prawda?
Zerkam w stronę Ginny.
Gawędzi z George’m o jakimś niezwykle ważnym meczu Quidditcha. Hermiona i Ron
również zajęci są rozmową, ale nie słyszę dokładnie o czym rozmawiają. Mama
potakuje, słuchając pani Molly, Syriusz gawędzi z Billem i panem Arturem.
- Może i lepiej – mruczę
pod nosem. Fred uśmiecha się triumfalnie. – Ciekawe jak to się stało, że ty
jesteś takim ekspertem w kwestii włosów – dodaję głośniej i wyraźniej.
- Ja i George jesteśmy
ekspertami w naprawdę wielu dziedzinach.
- Nie wątpię.
- Znowu taka jesteś.
- Jaka?
- Oschła.
- Nie jestem oschła. –
Nalewam sobie soku z dyni i upijam łyk.
- No to… Taka poważna.
Przypominasz Percy’ego.
Obracam głowę i patrzę
wprost na rudzielca. O Percy’m opowiadała mi Ginny. To brat Weasleyów,
który nie przyznaje się do rodziny, bo ci wierzą w powrót Lorda Voldemorta.
Pracuje w Ministerstwie Magii i jest okropnym, sztywnym palantem.
- Mówiłam, że nie mam
szalonej strony, Fred.
- Oj, przestań. Tak ci się
wydaje. Ty się po prostu boisz.
Twarz mi płonie. Wszystko
mi płonie.
- Ja się niczego nie boję
– syczę mu do ucha, bo nie chcę, by ktoś inny to usłyszał. Mama, siedząca obok
mnie wciąż uważnie słucha pani Molly.
- Boisz się, że zmarnujesz
życie na głupoty, a czas ci ucieka. Wiecznie żyć nie będziesz, Catherine.
Chcesz całe życie spędzić na ukrywaniu się przed ludźmi i nauce?
Nie chcę, ale mu tego nie
powiem.
Po kolacji znowu spędzam
godzinę z Hardodziobem, po czym odnoszę „Wichrowe wzgórza” do pokoju, a sama
kieruję się do kuchni, po coś do picia.
- Cóż za spotkanie, Cathy
– Fred siedzi przy kuchennym stole, jakby na mnie czekał. – Gdzie byłaś cały
dzień? – pyta. Nalewam sobie soku i siadam naprzeciwko niego.
- Nie odpowiem na to
pytanie bez adwokata – uśmiecham się szeroko. W świetle naszej poprzedniej
rozmowy moja odpowiedź pogrążyłaby mnie jeszcze bardziej.
- Czytałaś, tak?
- Może.
Fred się uśmiecha.
- Jesteś niemożliwa.
- A ty upierdliwy!
- Lubię cię.
- Skąd w ogóle… Czekaj,
co?
Mój mózg pracuje
zdecydowanie za wolno. Nie jestem pewna, co właśnie usłyszałam.
- Lubię cię.
- To nie zmienia faktu, że
nie podobają mi się wasze pomysły. Nie mam szalonej strony i musicie się z tym
pogodzić. W ogóle, co żeście się tak na mnie uwzięli? I nie podlizuj mi się!
Palą mnie policzki. Pewnie
jestem cała czerwona. Gniotę rąbek spódnicy i nie patrzę na niego.
- Gdzie twój klon? –
zmieniam temat.
- Urządzili sobie boisko
do Quidditcha w naszym pokoju.
- Dlaczego z nimi nie
grasz?
- Grałem, ale Hermiona
chciała spróbować, więc weszła za mnie… Jeśli chcesz, to zagramy trzy na trzy…
Podnoszę na niego wzrok.
Wizja kolejnej kompromitującej sytuacji w stylu spadania z miotły, lub czegoś
podobnego mnie przeraża.
- Nie, dzięki.
- Dlaczego?
- Nie umiem grać.
- Tańczyć też nie umiałaś.
- Jestem zmęczona. Pójdę
się położyć – wstaję i kieruję się ku drzwiom. – Dobranoc – rzucam, wychodząc.
Ale Fred Weasley wychodzi za mną. Przecież nie byłby sobą, gdyby przestał mi
utrudniać życie. Zatrzymuję się w połowie schodów. Fred też się zatrzymuje.
Odwracam się. Stoi dwa stopnie niżej.
- O co wam chodzi? –
krzyżuję ręce na piersi.
- Postanowiłem, że cię
nauczę cię grać w quidditcha.
- Chyba żartujesz!
Fred się uśmiecha.
- No chodź. Jak ci się nie
spodoba to dam ci spokój.
Przewracam oczami. Czuję
się pokonana i serce łomocze mi w piersi jakby trenowało do wyścigów.
- Pójdę się przebrać –
triumfalny uśmiech gości na twarzy Freda. Odwracam się i wbiegam na do pokoju,
który dzielę z Ginny i Hermioną. Zastępuję spódnicę spodniami i kieruję się do
pokoju Freda i George’a. Pukam. Cisza. Otwieram drzwi i moim oczom ukazuje się
najprawdziwsze boisko do quidditcha, świeże powietrze i błękitne niebo, chociaż
jest już wieczór i powinno być ciemno, to w pokoju Freda i George’a świeci
słońce.
Tuż obok mnie ląduje Fred.
Podaje mi jakąś miotłę, nie wiem skąd ją wziął. Wciąż ma na twarzy ten
triumfalny uśmiech…
- Gotowa?
- A mam jakieś wyjście?
Mam wrażenie, że miotła
mnie nie słucha i zamiast lecieć prosto robi różne dziwne wygibasy. Kafel też
nie chce współpracować. Jeśli już uda mi się go złapać, to albo wyślizguje mi
się z rąk, albo nie trafiam w obręcz, albo Ginny nie może go złapać, kiedy podaję.
To bez sensu. Jestem beznadziejną ścigającą. W sumie… Jestem beznadziejna w
każdej dziedzinie sportu, która nie nazywa się ekstremalne wyprowadzanie psów
albo tresowanie psów. Przy okazji obrywam tłuczkiem miliard razy, chociaż Fred
cały czas lata w pobliżu z pałką. W końcu, ku mojej uciesze, mecz się kończy.
Oczywiście przegraną mojej drużyny.
- I jak? – pyta Fred
lądując tuż obok mnie.
- To nie dla mnie, ale
dzięki za chęci – uśmiecham się do niego lekko.
- Cathy, no… Co z tobą?
Moje imię w jego ustach
brzmi tak, jakby było tam bezpieczne. I momentalnie zapominam o fatalnej
rozgrywce.
- Hej, Fred, nie każdy
jest stworzony do latania na miotle. My jesteśmy stworzone do wyższych celów,
prawda, Catherine? – Hermiona kładzie mi rękę na ramieniu i uśmiecha się do
Freda.
-Prawda.
- No. Nie przejmuj się.
Staram się, Hermiono, ale
nie czuję się z tym najlepiej.
Biorę prysznic i idę
prosto do łóżka, ale nie mogę spać. Nie wiem, czy to dlatego, że boli mnie
każdy fragment ciała, który oberwał tłuczkiem, czyli… Każdy fragment ciała, czy
dlatego, że wciąż myślę o tym, ile dla mnie robią bliźniacy Weasley. Poddaję
się i wstaję. Przy okazji zauważam, że jest pół do pierwszej w nocy. Ginny i
Hermiona śpią jak dwa susły. Najciszej jak potrafię idę na dół. Upiorne głowy
skrzatów domowych straszą mnie jak zwykle. Ze zdumieniem zauważam, że w kuchni
pali się światło.
- How I wish, how I wish you were here. We're
just two lost souls swimming in a fish bowl…- słyszę śpiew mojej mamy.
Opieram się o framugę drzwi, nie mogę powstrzymać śmiechu. Mama przestaje
śpiewać, coś z hukiem spada na ziemię.
- Na gacie Merlina,
Catherine! – krzyczy mama, podnosząc z podłogi łyżkę. Ja tymczasem duszę się ze
śmiechu. – Dlaczego nie śpisz?
- Dlaczego ty nie
śpisz? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Masz ochotę na
czekoladę?
- Tak na noc?
- Czemu nie? – mama
uśmiecha się serdecznie i kontynuuje przedrzeźnianie Richarda Wrighta. Ja
siadam przy stole i dostrzegam Stworka kręcącego się na posłaniu w swojej
komórce i mruczącego coś pod nosem. Pewnie jakieś obelgi pod adresem mojej
mamy.
- No to o co chodzi? –
pyta w końcu. Mama, nie Stworek, rzecz jasna.
- Hę?
- O co chodzi?
Upijam duży łyk gorącej
czekolady, żeby zyskać na czasie. Wybieram najbanalniejszą odpowiedź, jaka
przychodzi mi do głowy.
- O nic. Nie mogę spać.
- Czy to ma związek z
nadmiarem adrenaliny, jaki u ciebie powstał w wyniku wieczornego meczu, czy też
z pewnym rudowłosym młodzieńcem… Pewnym, bo wciąż ich nie odróżniam.
- Skąd wiesz?!
- Ja wiem wszystko, kotku
– mruga do mnie i doprawia swoją czekoladę dużą porcją cynamonu.
- Właściwie chodzi o to,
że moja mama zamiast spać pije po nocach czekoladę z śmiertelną dawką cynamonu
i śpiewa jakieś rockowe przeboje sprzed dwudziestu lat. Myślisz, że cynamon
może być halucynogenny?
- Zostaw swoją czadową
matkę w spokoju i opowiedz mi o swoich problemach.
- „Czadową”? – unoszę
brew. Mama odrzuca na plecy swoje jasne włosy i uśmiecha się do mnie.
- Zamieniam się w słuch.
- No dobra – poddaję się.
– Chodzi o to, że oni… To znaczy, bliźniacy są dla mnie tacy mili. Zwłaszcza
Fred. George też, ale Fred… Hm…
- Merlinie, czy to ten
moment, kiedy muszę porozmawiać z moją dorosłą córką o antykon…
- NIE! To jeszcze nie ten
moment, mamo – mrużę oczy, zażenowana. – Powiedziałam, że są dla mnie mili.
- To źle?
- To źle. Powinnam się
zająć Sama-Wiesz-Kim, który czyha gdzieś za rogiem na moje życie, prawda?
- Słonko, to że trwa
wojna, nie znaczy, że musisz się pozbyć wszelkich ludzkich uczuć – mama łapie
mnie za rękę. – Wręcz przeciwnie. Wojna to czas, kiedy trzeba najwięcej tych
uczuć w sobie mieć, bo ona je odbiera. Musisz mieć zapas, żeby się nie okazało,
że kiedy wojna się skończy, z ciebie zostanie tylko pusta skorupa, a nie człowiek.
W takim czasie, jaki nadchodzi ludzie wyzbywają się człowieczeństwa i
zamieniają się w bestie. Nie możesz dopuścić, żeby coś takiego się z tobą
stało.
I'll be your light, your match, your
burning sun,
I'll be the bright in black that's makin you run.
And we'll feel alright
I'll be the bright in black that's makin you run.
And we'll feel alright
Carla
Bruni – Quelqu'un m'a dit
Pink
Floyd – Wish you were here
OneRepublic
– Love runs out
Fred: Jesteśmy.
George: Po długiej
przerwie.
Fred: Mamy jakieś
zażalenia?
Autorka: Dzisiaj nie. Hm,
ciekawe dlaczego…
George: Przemilczmy to.
Catherine: Pragnę
zauważyć, że mamy już prawie 1000 wyświetleń.
Fred: Właśnie. Za co wam
bardzo dziękujemy.
George: I może bez wywodów
dzisiaj zapraszamy ponownie 28 listopada.
Aaa <3 Rozdział świetny! Zresztą jak zwykle ;) Czyżby romansik z Fredem? <3 Jestem za! :D
OdpowiedzUsuńNie rozpisując się za długo, pozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo weny! ;)
http://hogwart-zmienicprzyszlosc.blogspot.com/
Chyba zakochałam się w Twoim blogu... Albo nie, uzależniłam się od niego! Nie wiem jak to nazwać, w każdym razie odkąd go przeczytałam, na uczelni i w pracy ciągle zastanawiam się co będzie dalej... Nie dręcz, moja droga, nie dręcz! Publikuj szybko kolejny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przesyłam duuużo weny,
Deszczowa
Zamiast "szybko" w sumie powinnam użyć słowa "częściej" - dwa tygodnie to zdecydowanie za długa przerwa! :)
UsuńW rozdziale drugim jedną z podstawowych rzeczy jakich zabrakło, było objaśnienie, na co u licha ona dalej siedzi u Wesleayów, skoro urodziny się skończyły. Wprawdzie tutaj z dialogu niejasno wynika, że jest tu bo "mama by się złościła" czyli że chyba powiedziała jej jakoś lub zostawiła wiadomość, że powinna tam siedzieć jeszcze kilka dni i podała przyczyny, ale chyba dobrze by było dodać jakieś takie wyjaśnienie w drugim rozdziale. Bo w takiej formie wygląda to tak, że przybyli razem na spotkanie zakonu; spotkanie się skończyło, a ona została u nich bez powodu, albo tylko po to aby poznać kolejne postacie.
OdpowiedzUsuńMasz świetne dialogi i tylko czasem brakuje więcej jakiegoś tekstu między nimi.
Nie u Weasleyów, ale u Syriusza (mama chodzi z Syriuszem, heloł!), Voldemort wrócił, posiedzenia zakonu trwały całe wakacje, a nawet chyba dłużej. Radzę przeczytać HP i Zakon Feniksa.Myślę, że wszystko się wyjaśni (nie wspominam o rzeczach, o których wspomniała Rowling, bo to wg mnie nie ma sensu).
Usuń