piątek, 14 listopada 2014

Rozdział III: Miotła i hipogryf

On me dit que nos vies ne valent pas grand chose
Elles passent en un instant comme fanent les roses.
On me dit que le temps qui glisse est un salaud
Que de nos chagrins il s'en fait des manteaux


Kolejne dni na Grimmauld Place 12 polegały wyłącznie na sprzątaniu. Poznałam Hardodzioba, hipogryfa, na którym Syriusz uciekł z Hogwartu. Trochę się go bałam, ale okazał się bardzo milutkim zwierzakiem, nawet pozwolił mi się pogłaskać po dziobie. Zaczęłam z nim spędzać mnóstwo czasu. Kiedy Weasleyowie i Hermiona odpoczywali w salonie, ja zamykałam się w pokoju Hardodzioba, siadałam na podłodze wśród szczurzych szkieletów i czytałam „Wichrowe wzgórza”. Odkąd razem z bliźniakami podsłuchaliśmy fragment narady Zakonu Feniksa dzięki uszom dalekiego zasięgu byłam przybita, bo uświadomiłam sobie, że Lord Voldemort naprawdę powrócił. Wierzyłam w to od Turnieju Trójmagicznego, ale jakoś nie docierała do mnie powaga tej sytuacji. W dodatku sam Harry Potter miał się pojawić na Grimmauld Place 12…
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia. Orientuję się, że czytam w kółko to samo zdanie i nic z niego nie rozumiem.
„Minęła pełnia lata, gdy Edgar niechętnie uległ błaganiom, udzielając swojego pozwolenia, i wraz z Catherine pierwszy raz ruszyłyśmy konno spotkać się z jej kuzynem.”
Znowu pukanie. Hardodziob wydaje z siebie radosny pisk, kiedy drzwi otwierają się i do pokoju wchodzi Syriusz.
- Wiedziałem, że tu jesteś – mówi. Wyciąga z płóciennego worka martwe szczury i rzuca po jednym uradowanemu Hardodziobowi. Milczę. – Chyba nie jesteś zła, co? Na mnie?
Zamykam książkę. Syriusz wyrzuca wszystkie szczury na podłogę i siada obok mnie, kiedy Hardodziob obwąchuje i zajada swój posiłek.
- Nie jestem zła na nikogo.
- Na mamę też?
- Może trochę. Mogła mnie zostawić w Bedford. Jestem zmęczona, zestresowana, boję się i czuję się osaczona. Duszę się tu. Chcę na wieś – wyrzucam z siebie to wszystko na jednym wydechu. Syriusz uśmiecha się pod nosem. Czuję się, jakbym zrzuciła z ramion jakiś ciężki bagaż.
- Twoja matka uważa, że tutaj jesteś bezpieczniejsza.
- Nudzę się tu. Nie mam lasu, łąki, psów…
- Wiesz, myślałem, że nie lubisz otwartych przestrzeni. Że wolisz siedzieć w jakimś kącie i czytać cały dzień – Syriusz uśmiecha się szeroko.
- Bardzo śmieszne – krzyżuję ręce na piersi.
- Skoro tak bardzo chcesz wrócić na wieś, dlaczego się po prostu nie deportujesz?
To pytanie kompletnie zbiło mnie z tropu. No właśnie, dlaczego? Co mnie tutaj trzyma? Mama. No tak. Moja matka to przyczyna wszystkich moich obecnych problemów.
- Mama. Byłaby wściekła.
- Tak, Jane ma charakterek, nie da się ukryć.
- Nie ma. Jest strasznie wrażliwa. Wciąż płacze po nocach. Za tatą.
Chyba nie powinnam tego mówić. Mina Syriusza rzednie, a ja czuję się beznadziejnie.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Pewnie dlatego ma taką obsesję na punkcie mojego bezpieczeństwa. I pewnie dlatego mieszkamy na odludziu w środku lasu.
Hardodziob kładzie się na swoim posłaniu ze słomy, jakichś starych kołder i szczurzych kości i szturcha nogę Syriusza dziobem.
- Chcesz się ożenić z moją mamą? – pytam bez zastanowienia, po okropnie męczącej chwili milczenia. Kiwa głową z lekkim uśmiechem. – Myślę, że się zgodzi. Po tylu latach mogłaby sobie w końcu kogoś znaleźć. Na stałe.
Syriusz miętosi w dłoniach płócienny worek na martwe szczury.
- Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, byłem pewny, że mnie znienawidzisz i zaczniesz wrzeszczeć coś, że nigdy nie zastąpię ci ojca. Chcę, żebyś wiedziała, że nie mam zamiaru zastępować ci ojca, tylko… Kocham Jane i chciałbym, żeby przestała czuć się samotna…
- Wiem. Cieszę się. Poza tym, nie wiem jak to jest mieć ojca. Nie pamiętam taty, miałam trzy lata, kiedy umarł. Dla mnie to bez różnicy, czy chcesz być moim ojcem, czy nie.
Podkulam nogi  i obejmuję je rękami.
- Tylko nie skrzywdź mamy – dodaję szeptem. Widzę, jak zaciska palce na worku.
- Nie mam zamiaru. Byłbym skończonym kretynem.
- Proszę cię… To się zrobiło melodramatyczne.
- Melo… Jakie? – Syriusz unosi brew i uśmiecha się.
- Melodramatyczne. Nieważne – odwzajemniam uśmiech.
Moją rozmowę z Syriuszem przerywa głośna eksplozja i wrzask pani Molly, która bezlitośnie łaja Freda i George’a. Chłopcy wysadzili pół przedpokoju, próbując uciszyć panią Black, co przyniosło rezultat odwrotny do oczekiwanego, bo do krzyków pani Black dołączyły krzyki pani Weasley. Sama nie wiem dlaczego, ale zaczynam się śmiać. Bliźniacy kierują swój wzrok na szczyt schodów, gdzie stoję i uśmiechają się szeroko. Pani Molly milknie i różdżką naprawia wyrządzone przez synów szkody, po czym mrucząc coś pod nosem odchodzi w kierunku kuchni, gdzie Syriusz już zdążył czmychnąć niezauważony.
- Czy nasze oczy widzą…
- … uśmiech na twarzy…
- … naszej ulubionej…
- … przyjaciółki Cathy-Catherine?
Śmieję się i kiwam głową. Siadam na schodach starając się ignorować upiorne głowy skrzatów domowych. Chłopcy siadają po obu moich stronach. Czy oni nigdy nie przestają się uśmiechać?
- Przepraszam, że byłam taka oschła. Po prostu… Ta cała sytuacja trochę mnie przerosła. Sami-Wiecie-Kto wrócił i… - wzdycham. – Byłam trochę smutna, ale już mi lepiej.
Obracam w dłoniach rozwalający się egzemplarz „Wichrowych wzgórz”. Chyba Fred zabiera mi go.
- To mugolska książka? – pyta kartkując moją książkę. Kiwam głową.
- Cały czas ją czytasz – zauważa George.
- „Jesteś jak pies ogrodnika, Cathy, i chcesz, by wszyscy kochali tylko ciebie” – czyta Fred.
- Cathy?
- Mama dostała ją od ojca. Chyba dlatego tak mi dali na imię.
- Jesteś strasznie sentymentalna – zauważa George.
- Może.
- Do tego sztywna.
- To też.
- Musisz znaleźć swoją szaloną stronę i to szybko – dodaje Fred. – bo zaczynasz przypominać ciotkę Muriel.
Patrzą na Freda bykiem. O ciotce Muriel słyszałam od Ginny same złe rzeczy. Daję rudzielcowi kuksańca w żebro.
- Lekcja pierwsza – George zabiera bratu „Wichrowe wzgórza” i odkłada je na wyższy stopień. – Rozpuść włosy.
Mrugam. Czy ja się przesłyszałam?
- Yyy… Że co?
- Rozpuść włosy – mówi Fred wyraźnie, szeroko się uśmiechając. – Spięłaś je prawie tak ciasno, jak to robi McGonagall. – sięga do moich włosów i wyciąga z nich wszystkie spinki, aż moje kasztanowo-popielato-niezidentyfikowane fale spływają mi na ramiona.
- Ale długie! – wykrzykuje George. Moje włosy sięgają pasa, dlatego zazwyczaj spinam je w kok, lub zaplatam warkocz.
- Od razu lepiej – dodaje Fred podając mi spinki. Patrzę wyczekująco to na jednego, to na drugiego. Wyglądają, jakby mieli niezły ubaw.
- W czym to miało pomóc?
- Nie czujesz się… Mniej sztywna? – George unosi brew.
- Niezbyt –odpowiadam zgodnie z prawdą i wybucham śmiechem, bo ten pomysł wydaje mi się absurdalny. Wstaję. – Nie chcieliście kiedyś zostać fryzjerami? Przemyślcie to.
Zabieram książkę i wracam do pokoju Hardodzioba. Już nie spinam włosów.

Późnym popołudniem schodzę na dół. Oczy bolą mnie od nieustannego czytania przy kiepskim świetle. Hardodziob postanowił uciąć sobie drzemkę.
- Spróbuj tego, Molly – słyszę dobiegający z kuchni głos mamy. Ginny i Hermiona siedzą przy kuchennym stole z warzywami i obieraczkami. Na blacie siedzi Charlie Weasley, gryząc nonszalancko jabłko. Czy coś mnie ominęło?
- To śmierdzi, Jane. Tak powinno być?
- Nie jestem pewna, ale mama zawsze mówi, że warto dodać trochę kwasku. Wtedy będzie lepiej smakować i wyglądać…
- Chodź, Cathy, pomożesz nam – Hermiona ruchem ręki zaprasza mnie do stołu i podaje miskę pełną ziemniaków i obieraczkę.
- Jesteś pewna, że chodziło o kwasek? – pani Molly niecierpliwie zerka na moją mamę, która sypie jakiś biały proszek do garnka.
- A może chlorek sodu?
- Co?
- Sól. – Śmieję się pod nosem. Hermiona i Ginny też wyglądają na rozbawione a Charlie tylko siedzi i patrzy na obie kobiety z politowaniem.
- Gdzie reszta? – pytam, obierając ziemniaka.
- Tata w ministerstwie, Syriusz na górze, a Ron i bliźniacy grają w eksplodującego durnia w salonie – odpowiada mi Charlie. Kiwam głową.
- Ups. Chyba jednak chodziło o chlorek sodu… - stwierdza mama. Wypowiada jakieś zaklęcie i sięga po solniczkę.
- Nie chcę być niemiła, Jane, ale możesz nakryć do stołu? – mama niechętnie godzi się i wychodzi z kuchni. Wszyscy zanosimy się śmiechem. Pani Molly macha różdżką, gotując kolację po magicznemu.
- Na kolację przyjdą Remus i Tonks – oznajmia pani Weasley.
Przy kolacji siadam na zwykle zajmowanym przez siebie miejscu, ale przy moim boku nie zasiada Ginny, tylko Fred. Ignoruję ten fakt i nakładam sobie pieczonych ziemniaków na talerz. Wokół unosi się gwar rozmów. Przy okazji zauważam Tonks i profesora Lupina. Lupin uczył nas obrony przed czarną magią i jest moim ulubionym nauczycielem tego przedmiotu. Tonks poznałam kilka dni wcześniej, kiedy brała udział w jednej z tych supertajnych narad Zakonu Feniksa, które i tak podsłuchujemy za pomocą Uszów Dalekiego Zasięgu. Jest bardzo miła, od razu ją polubiłam.
 - Nie spięłaś włosów – zauważa Fred z tym charakterystycznym uśmiechem. Czuję, że się rumienię.
- Zapomniałam.
- Nie zapomniałaś. Lepiej ci, prawda?
Zerkam w stronę Ginny. Gawędzi z George’m o jakimś niezwykle ważnym meczu Quidditcha. Hermiona i Ron również zajęci są rozmową, ale nie słyszę dokładnie o czym rozmawiają. Mama potakuje, słuchając pani Molly, Syriusz gawędzi z Billem i panem Arturem.
- Może i lepiej – mruczę pod nosem. Fred uśmiecha się triumfalnie. – Ciekawe jak to się stało, że ty jesteś takim ekspertem w kwestii włosów – dodaję głośniej i wyraźniej.
- Ja i George jesteśmy ekspertami w naprawdę wielu dziedzinach.
- Nie wątpię.
- Znowu taka jesteś.
- Jaka?
- Oschła.
- Nie jestem oschła. – Nalewam sobie soku z dyni i upijam łyk.
- No to… Taka poważna. Przypominasz Percy’ego.
Obracam głowę i patrzę wprost na rudzielca. O  Percy’m opowiadała mi Ginny. To brat Weasleyów, który nie przyznaje się do rodziny, bo ci wierzą w powrót Lorda Voldemorta. Pracuje w Ministerstwie Magii i jest okropnym, sztywnym palantem.
- Mówiłam, że nie mam szalonej strony, Fred. 
- Oj, przestań. Tak ci się wydaje. Ty się po prostu boisz.
Twarz mi płonie. Wszystko mi płonie.
- Ja się niczego nie boję – syczę mu do ucha, bo nie chcę, by ktoś inny to usłyszał. Mama, siedząca obok mnie wciąż uważnie słucha pani Molly.
- Boisz się, że zmarnujesz życie na głupoty, a czas ci ucieka. Wiecznie żyć nie będziesz, Catherine. Chcesz całe życie spędzić na ukrywaniu się przed ludźmi i nauce?
Nie chcę, ale mu tego nie powiem.

Po kolacji znowu spędzam godzinę z Hardodziobem, po czym odnoszę „Wichrowe wzgórza” do pokoju, a sama kieruję się do kuchni, po coś do picia.
- Cóż za spotkanie, Cathy – Fred siedzi przy kuchennym stole, jakby na mnie czekał. – Gdzie byłaś cały dzień? – pyta. Nalewam sobie soku i siadam naprzeciwko niego.
- Nie odpowiem na to pytanie bez adwokata – uśmiecham się szeroko. W świetle naszej poprzedniej rozmowy moja odpowiedź pogrążyłaby mnie jeszcze bardziej.
- Czytałaś, tak?
- Może.
Fred się uśmiecha.
- Jesteś niemożliwa.
- A ty upierdliwy!
- Lubię cię.
- Skąd w ogóle… Czekaj, co?
Mój mózg pracuje zdecydowanie za wolno. Nie jestem pewna, co właśnie usłyszałam.
- Lubię cię.
- To nie zmienia faktu, że nie podobają mi się wasze pomysły. Nie mam szalonej strony i musicie się z tym pogodzić. W ogóle, co żeście się tak na mnie uwzięli? I nie podlizuj mi się!
Palą mnie policzki. Pewnie jestem cała czerwona. Gniotę rąbek spódnicy i nie patrzę na niego.
- Gdzie twój klon? – zmieniam temat.
- Urządzili sobie boisko do Quidditcha w naszym pokoju.
- Dlaczego z nimi nie grasz?
- Grałem, ale Hermiona chciała spróbować, więc weszła za mnie… Jeśli chcesz, to zagramy trzy na trzy…
Podnoszę na niego wzrok. Wizja kolejnej kompromitującej sytuacji w stylu spadania z miotły, lub czegoś podobnego mnie przeraża.
- Nie, dzięki.
- Dlaczego?
- Nie umiem grać.
- Tańczyć też nie umiałaś.
- Jestem zmęczona. Pójdę się położyć – wstaję i kieruję się ku drzwiom. – Dobranoc – rzucam, wychodząc. Ale Fred Weasley wychodzi za mną. Przecież nie byłby sobą, gdyby przestał mi utrudniać życie. Zatrzymuję się w połowie schodów. Fred też się zatrzymuje. Odwracam się. Stoi dwa stopnie niżej.
- O co wam chodzi? – krzyżuję ręce na piersi.
- Postanowiłem, że cię nauczę cię grać w quidditcha.
- Chyba żartujesz!
Fred się uśmiecha.
- No chodź. Jak ci się nie spodoba to dam ci spokój.
Przewracam oczami. Czuję się pokonana i serce łomocze mi w piersi jakby trenowało do wyścigów.
- Pójdę się przebrać – triumfalny uśmiech gości na twarzy Freda. Odwracam się i wbiegam na do pokoju, który dzielę z Ginny i Hermioną. Zastępuję spódnicę spodniami i kieruję się do pokoju Freda i George’a. Pukam. Cisza. Otwieram drzwi i moim oczom ukazuje się najprawdziwsze boisko do quidditcha, świeże powietrze i błękitne niebo, chociaż jest już wieczór i powinno być ciemno, to w pokoju Freda i George’a świeci słońce.
Tuż obok mnie ląduje Fred. Podaje mi jakąś miotłę, nie wiem skąd ją wziął. Wciąż ma na twarzy ten triumfalny uśmiech…
- Gotowa?
- A mam jakieś wyjście?
Mam wrażenie, że miotła mnie nie słucha i zamiast lecieć prosto robi różne dziwne wygibasy. Kafel też nie chce współpracować. Jeśli już uda mi się go złapać, to albo wyślizguje mi się z rąk, albo nie trafiam w obręcz, albo Ginny nie może go złapać, kiedy podaję. To bez sensu. Jestem beznadziejną ścigającą. W sumie… Jestem beznadziejna w każdej dziedzinie sportu, która nie nazywa się ekstremalne wyprowadzanie psów albo tresowanie psów. Przy okazji obrywam tłuczkiem miliard razy, chociaż Fred cały czas lata w pobliżu z pałką. W końcu, ku mojej uciesze, mecz się kończy. Oczywiście przegraną mojej drużyny.
- I jak? – pyta Fred lądując tuż obok mnie.
- To nie dla mnie, ale dzięki za chęci – uśmiecham się do niego lekko.
- Cathy, no… Co z tobą?
Moje imię w jego ustach brzmi tak, jakby było tam bezpieczne. I momentalnie zapominam o fatalnej rozgrywce.
- Hej, Fred, nie każdy jest stworzony do latania na miotle. My jesteśmy stworzone do wyższych celów, prawda, Catherine? – Hermiona kładzie mi rękę na ramieniu i uśmiecha się do Freda.
-Prawda.
- No. Nie przejmuj się.
Staram się, Hermiono, ale nie czuję się z tym najlepiej.
Biorę prysznic i idę prosto do łóżka, ale nie mogę spać. Nie wiem, czy to dlatego, że boli mnie każdy fragment ciała, który oberwał tłuczkiem, czyli… Każdy fragment ciała, czy dlatego, że wciąż myślę o tym, ile dla mnie robią bliźniacy Weasley. Poddaję się i wstaję. Przy okazji zauważam, że jest pół do pierwszej w nocy. Ginny i Hermiona śpią jak dwa susły. Najciszej jak potrafię idę na dół. Upiorne głowy skrzatów domowych straszą mnie jak zwykle. Ze zdumieniem zauważam, że w kuchni pali się światło.
How I wish, how I wish you were here. We're just two lost souls swimming in a fish bowl…- słyszę śpiew mojej mamy. Opieram się o framugę drzwi, nie mogę powstrzymać śmiechu. Mama przestaje śpiewać, coś z hukiem spada na ziemię.
- Na gacie Merlina, Catherine! – krzyczy mama, podnosząc z podłogi łyżkę. Ja tymczasem duszę się ze śmiechu. – Dlaczego nie śpisz?
- Dlaczego ty nie śpisz? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Masz ochotę na czekoladę?
- Tak na noc?
- Czemu nie? – mama uśmiecha się serdecznie i kontynuuje przedrzeźnianie Richarda Wrighta. Ja siadam przy stole i dostrzegam Stworka kręcącego się na posłaniu w swojej komórce i mruczącego coś pod nosem. Pewnie jakieś obelgi pod adresem mojej mamy.
- No to o co chodzi? – pyta w końcu. Mama, nie Stworek, rzecz jasna.
- Hę?
- O co chodzi?
Upijam duży łyk gorącej czekolady, żeby zyskać na czasie. Wybieram najbanalniejszą odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy.
- O nic. Nie mogę spać.
- Czy to ma związek z nadmiarem adrenaliny, jaki u ciebie powstał w wyniku wieczornego meczu, czy też z pewnym rudowłosym młodzieńcem… Pewnym, bo wciąż ich nie odróżniam.
- Skąd wiesz?!
- Ja wiem wszystko, kotku – mruga do mnie i doprawia swoją czekoladę dużą porcją cynamonu.
- Właściwie chodzi o to, że moja mama zamiast spać pije po nocach czekoladę z śmiertelną dawką cynamonu i śpiewa jakieś rockowe przeboje sprzed dwudziestu lat. Myślisz, że cynamon może być halucynogenny?
- Zostaw swoją czadową matkę w spokoju i opowiedz mi o swoich problemach.
- „Czadową”? – unoszę brew. Mama odrzuca na plecy swoje jasne włosy i uśmiecha się do mnie.
- Zamieniam się w słuch.
- No dobra – poddaję się. – Chodzi o to, że oni… To znaczy, bliźniacy są dla mnie tacy mili. Zwłaszcza Fred. George też, ale Fred… Hm…
- Merlinie, czy to ten moment, kiedy muszę porozmawiać z moją dorosłą córką o antykon…
- NIE! To jeszcze nie ten moment, mamo – mrużę oczy, zażenowana. – Powiedziałam, że są dla mnie mili.
- To źle?
- To źle. Powinnam się zająć Sama-Wiesz-Kim, który czyha gdzieś za rogiem na moje życie, prawda?
- Słonko, to że trwa wojna, nie znaczy, że musisz się pozbyć wszelkich ludzkich uczuć – mama łapie mnie za rękę. – Wręcz przeciwnie. Wojna to czas, kiedy trzeba najwięcej tych uczuć w sobie mieć, bo ona je odbiera. Musisz mieć zapas, żeby się nie okazało, że kiedy wojna się skończy, z ciebie zostanie tylko pusta skorupa, a nie człowiek. W takim czasie, jaki nadchodzi ludzie wyzbywają się człowieczeństwa i zamieniają się w bestie. Nie możesz dopuścić, żeby coś takiego się z tobą stało. 

I'll be your light, your match, your burning sun,
I'll be the bright in black that's makin you run.
And we'll feel alright



Carla Bruni – Quelqu'un m'a dit
Pink Floyd – Wish you were here
OneRepublic – Love runs out

Fred: Jesteśmy.
George: Po długiej przerwie.
Fred: Mamy jakieś zażalenia?
Autorka: Dzisiaj nie. Hm, ciekawe dlaczego…
George: Przemilczmy to.
Catherine: Pragnę zauważyć, że mamy już prawie 1000 wyświetleń.
Fred: Właśnie. Za co wam bardzo dziękujemy.
George: I może bez wywodów dzisiaj zapraszamy ponownie 28 listopada. 


5 komentarzy:

  1. Aaa <3 Rozdział świetny! Zresztą jak zwykle ;) Czyżby romansik z Fredem? <3 Jestem za! :D

    Nie rozpisując się za długo, pozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo weny! ;)
    http://hogwart-zmienicprzyszlosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba zakochałam się w Twoim blogu... Albo nie, uzależniłam się od niego! Nie wiem jak to nazwać, w każdym razie odkąd go przeczytałam, na uczelni i w pracy ciągle zastanawiam się co będzie dalej... Nie dręcz, moja droga, nie dręcz! Publikuj szybko kolejny rozdział! :)

    Pozdrawiam i przesyłam duuużo weny,
    Deszczowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamiast "szybko" w sumie powinnam użyć słowa "częściej" - dwa tygodnie to zdecydowanie za długa przerwa! :)

      Usuń
  3. W rozdziale drugim jedną z podstawowych rzeczy jakich zabrakło, było objaśnienie, na co u licha ona dalej siedzi u Wesleayów, skoro urodziny się skończyły. Wprawdzie tutaj z dialogu niejasno wynika, że jest tu bo "mama by się złościła" czyli że chyba powiedziała jej jakoś lub zostawiła wiadomość, że powinna tam siedzieć jeszcze kilka dni i podała przyczyny, ale chyba dobrze by było dodać jakieś takie wyjaśnienie w drugim rozdziale. Bo w takiej formie wygląda to tak, że przybyli razem na spotkanie zakonu; spotkanie się skończyło, a ona została u nich bez powodu, albo tylko po to aby poznać kolejne postacie.

    Masz świetne dialogi i tylko czasem brakuje więcej jakiegoś tekstu między nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie u Weasleyów, ale u Syriusza (mama chodzi z Syriuszem, heloł!), Voldemort wrócił, posiedzenia zakonu trwały całe wakacje, a nawet chyba dłużej. Radzę przeczytać HP i Zakon Feniksa.Myślę, że wszystko się wyjaśni (nie wspominam o rzeczach, o których wspomniała Rowling, bo to wg mnie nie ma sensu).

      Usuń

Szablon wykonany przez Eveline Dee z Panda Graphics