Call it magic
Call it true
I call it magic
When I'm with you
Call it true
I call it magic
When I'm with you
Następnego ranka budzą
mnie jakieś krzyki. Otwieram jedno oko, drugie oko… Brudny sufit, który chyba
kiedyś był biały…
Zaraz.
To nie jest mój pokój w
małym, białym domku w Bedford.
Podnoszę się i mój wzrok
pada na rudowłosą, śpiącą na łóżku pod przeciwną ścianą dziewczynę. I
przypominam sobie zdarzenia poprzedniego dnia. Informacje atakują mój biedny,
nieogarnięty, zaspany mózg. Grimmauld Place 12. Syriusz Black. Moja matka
spotyka się z Syriuszem Blackiem. Syriusz Black siedział w Azkabanie za
niewinność. Dzielę pokój z Ginny Weasley. Ginny Weasley jest siostrą Freda i
George’a Weasleyów. Chłopców z Gryffindoru, których lubiłam obserwować na
lekcjach, kiedy nie patrzyli. Chłopców, którzy są kompletnym przeciwieństwem
mnie…
- Śpisz? – słyszę zaspany
głos Ginny, ale zanim zdążam odpowiedzieć rozlega się pukanie do drzwi.
- Śpiące królewny proszone
na śniadanie! – słyszę radosny głos któregoś z bliźniaków.
- Już nie – odpowiadam na
pytanie Ginny, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Zazwyczaj pobudka nie
wygląda tak miło – dodaje Ginny. – Czasem się obrywa zimną wodą, albo jakimś
dziwnym wynalazkiem, ale można się przyzwyczaić.
Kiedy schodzimy do jadalni
jest tam właściwie pusto. Pani Molly krząta się po kuchni kłócąc się o coś z
Syriuszem, który u szczytu stołu zajada tosta z dżemem i studiuje „Proroka
Codziennego”, co jakiś czas odkrzykując coś zdenerwowanej pani Weasley.
- Gdzie mama? – pytam.
- Wyszła do ministerstwa
godzinę temu. Jest pół do dziesiątej, dziewczęta – odpowiada Molly. Siadam przy
stole obok ziewającej Ginny. Naprzeciwko siebie mam bliźniaków, a dalej siedzi
ich młodszy brat. Ron? Chyba tak mu na imię. Jest wyraźnie czymś
podekscytowany.
Stół zapełnia się
talerzami przysłanymi z kuchni przez panią Weasley. Nakładam sobie porcję
owsianki, a szklankę napełniam sokiem dyniowym.
- Lepiej nic nie mówcie –
szepcze Fred. A może George…?
- Mama wstała dzisiaj lewą
nogą – dodaje drugi bliźniak.
- W odróżnieniu od
niektórych – Ginny mierzy badawczym wzrokiem swojego trzeciego brata. – Co mu
się stało? – pyta bliźniaków.
- No jak to co? Hermiona
przyjeżdża – odpowiada Fred albo George, żując tosta. Ginny chichocze, kiedy
Ron robi się czerwony na twarzy. Wydaje mi się, że znam Hermionę. Jest dwa lata
młodsza i przyjaźni się z Ronem i Harrym Potterem, ale nie pamiętam jej
nazwiska…
- Dla twojej informacji,
Harry Potter też zjawi się tu lada chwila – Ron obdarza siostrę promiennym
uśmiechem. Ta natychmiast milknie.
Grzebię łyżką w owsiance.
- Ginny! – odzywa się z
kuchni pani Weasley – A propos Hermiony… Przygotujcie łóżko dla niej, dobrze? I
możecie zacząć sprzątać pokoje na drugim piętrze. Chłopcy wam pomogą.
Fred, George i Ron krzywią
się.
- Tak, mamo. – odpowiada
Ginny, a jej radość gdzieś znika.
- Nie dasz nam się
nacieszyć wakacjami, co, mamo? – jęczy któryś z bliźniaków.
Po śniadaniu wraz z Ginny,
Ronem i bliźniakami zabraliśmy się do sprzątania pokojów na drugim piętrze.
Pierwszy z nich okazał się jakąś zapuszczoną sypialnią, którą musieliśmy
najpierw przewietrzyć, żeby się tam nie podusić. Czarna narzuta skrzypiącego
łóżka była pokryta tak grubą warstwą kurzu, że wszyscy zaczęli kichać, kiedy
niezbyt rozważnie ściągnęłam ją z łóżka.
- Znacie jakieś zaklęcie
odkurzające? – pytam.
- Przydałaby się nam
Hermiona… - mruczy pod nosem Ron. Bliźniacy rzucają sobie porozumiewawcze
spojrzenia.
- Tobie na pewno –
chichocze Fred albo George.
- Dlaczego nie zrobicie tego
sami? Magią? – pyta Ginny wnosząc do pokoju wiadra, mopy, ścierki i różne
chemikalia. Chyba magiczne. W całym pomieszczeniu wciąż unosi się kurz.
Zdejmuję z regału książki, figurki i inne dziwne przedmioty i zaczynam je po
kolei wycierać, podczas gdy Ginny wyciąga z komody jakieś stare ubrania i
pakuje do czarnego worka na śmieci.
- Bo to by było zbyt
proste, kochana siostrzyczko – odpowiada któryś bliźniak, po czym siada na
parapecie i zaczyna szorować okno, nucąc jakąś wesołą irlandzką melodię. Drugi
bliźniak ściąga poszewki z poduszek i pakuje je do tego samego worka, do
którego Ginny wkłada zjedzone przez mole ubrania z komody, a Ron, jako
najwyższy z nas wszystkich odkurza i poleruje kryształowy żyrandol.
Cztery godziny, siedem
worków śmieci, dwa pogryzienia bahanek i pięć stłuczonych, antycznych wazonów
później wszyscy leżymy na kanapie w salonie. Nikt nic nie mówi, nikt nie ma
siły nawet kiwnąć palcem.
- Piękne wakacje, prawda?
– odzywa się Ginny, wzdychając głęboko.
- Merlinie, padam z głodu…
Gdzie mama? – mówi Fred albo George.
- Poszła na Pokątną, po
jakieś smocze wątroby czy coś – odpowiada Ron. – Kto robi jedzenie?
- Ja zrobię, jak mi ktoś
pomoże – mówię. Lubię gotować. Zawsze lubiłam pomagać babci, tylko że to było
mugolskie gotowanie…
- Ginny, pomóż
Cathy-Catherine – mruczy któryś z bliźniaków.
- Chyba żartujesz, Fred!
Leniłeś się cały dzień, ty jej pomóż! Tylko szybko, bo tu pomrzemy – odpowiada
poirytowana bezczelnością brata Ginny.
- Jestem George.
- Nie jesteś.
Wchodzimy z Fredem do
kuchni, która okazuje się być najbardziej zadbanym pomieszczeniem w tym domu.
Nic dziwnego; pani Weasley tu rządzi. Otwieram lodówkę i wyciągam z niej puszkę
z tuńczykiem. Jeszcze suszone pomidory, oliwa… i zabieram się za przygotowanie
pasty. Fred siada na stole i kompletnie ignoruje fakt, że ma mi pomóc.
- Po mugolsku? Naprawdę? –
unosi brew.
- Ja i mama mieszkamy z
dziadkami. To znaczy… Z rodzicami mamy. Mama jest mugolaczką – wyjaśniam
chaotycznie. Wyciągam nóż z szuflady i siekam pomidory. – Często gotuję z
babcią. Ona jest w tym najlepsza.
- Nie mów tego przy mojej
mamie – odpowiada Fred. Zabiera mi pomidora i zaczyna go żuć.
- Który rok zaczniesz we
wrześniu?
- Siódmy. Owutemy…
- My z Georgem też.
- Mieliśmy razem lekcje,
Fred. Zielarstwo i transmutację.
- No tak! Stąd cię znamy…
- uśmiecham się pod nosem.- Jakoś tak… Nie rzucasz się zbytnio w oczy. Na
przykład bal. W ogóle cię nie kojarzę z balu…
- Bo na nim nie byłam.
Błąd. Teraz zada to pytanie.
Ale ze mnie idiotka…
- Co? Czemu?
Dlaczego zadałeś to
okropne pytanie Fredericku Weasley? Przecież ci nie powiem, że mnie nikt nie
zaprosił… Wzruszam ramionami.
- Hej, Cathy-Catherine! –
pstryka palcami przed moim nosem. Robi mi się gorąco. Już wystarczająco się
przed nimi upokorzyłam wczorajszego wieczoru, na widok Syriusza Blacka. Podaję
mu miskę z gotową pastą.
- Posmaruj chleb – rzucam
sucho, nie patrząc na niego.
Otwieram po kolei szafki,
aż w jednej z nich znajduję butelkę z sokiem dyniowym, którą odkorkowuję i
rozlewam sok do szklanek, a szklanki układam na tacy. Rudzielec wyraźnie sobie
odpuścił, co przyjęłam do wiadomości z niemałą ulgą. Zabieram tacę i idę do
salonu, a za mną Fred ze stosem kanapek.
Po południu zjawiła się
Hermiona. Granger – tak ma na nazwisko. Jest naprawdę miłą i mądrą dziewczyną i
ma śliczne, gęste, choć trochę niesforne włosy. Chciałabym mieć takie włosy.
Moje są takie… nijakie. Właściwie nawet nie wiem jakiego są koloru. Mama mówi,
że kasztanowe, a Jenny, że popielate. Jak dla mnie to są włosy koloru niezidentyfikowanego.
Hermiona dużo czyta, więc miałam z nią o czym rozmawiać zwłaszcza, że jako
mugolaczka czytuje mugolską literaturę. Ogrom wspólnych tematów sprawił, że
zaczęłam z nią rozmawiać jakbyśmy się znały od urodzenia. Zdradziła mi też, że
Tiara chciała ją umieścić w Ravenclawie, co wcale mnie nie zdziwiło.
Opowiedziała mi też, jak zaklęciem wyprostowała sobie zęby. Jest teraz naprawdę
ładna. Chciałabym być tak ładna i mądra jak ona… Wspominała też o tym, jak w
trzeciej klasie chodziła na wszystkie możliwe zajęcia i musiała używać
zmieniacza czasu i o tym, jak za pomocą tego samego zmieniacza uratowali wraz z
Harrym Syriusza i Hardodzioba. Opowiadała o Komnacie Tajemnic i Kamieniu
Filozoficznym, o mistrzostwach świata w quidditchu i mianowała mnie honorowym
członkiem Stowarzyszenia WESZ, co jest trochę niedorzeczne, bo jedynym skrzatem
domowym, jakiego w życiu spotkałam jest Stworek, który złorzeczy wszystkiemu co
się rusza (oprócz pani Black, naturalnie, ale ona już się nie rusza) i
przeklina na czym świat stoi, czym nie zyskał sobie mojej sympatii. W sumie
przegadałyśmy prawie cały wieczór. Hermiona zasnęła po dwudziestej drugiej. Ja
tymczasem zaświeciłam różdżkę zaklęciem, wyciągnęłam stary, wyświechtany
egzemplarz „Wichrowych wzgórz” i zaczęłam go czytać tysiąc pięćsetny raz.
Od lektury odrywa mnie
charakterystyczny trzask towarzyszący aportacji. Dwie rude postacie ubrane w
szare koszulki i pasiaste spodnie od piżamy pojawiły się na środku pokoju.
- Czy wyście powariowali?
– pytam szeptem, by nie obudzić Ginny i Hermiony. – Co tutaj robicie?
- Ćśśś – jeden z
bliźniaków przykłada palec wskazujący do ust. – Chodź.
Nie wiem dlaczego, ale
wymykam się z pokoju w środku nocy, w koszuli nocnej z bliźniakami Weasley.
Oszalałam.
- Dokąd idziemy? – pytam,
starannie omijając skrzypiące stopnie, kiedy schodzimy po schodach na dół, a
upiorne głowy skrzatów w ciemności straszą mnie bardziej niż zwykle. Bliźniak
idący przodem trzyma mnie za rękę.
- Na bal.
- Na bal?!
- Na bal.
- Chyba żartujecie –
prycham z dezaprobatą. Bliźniak za mną zaczyna chichotać, a ten przede mną
otwiera drzwi do salonu. Tym razem udało nam się nie obudzić portretu pani
Black. Obudziłaby wszystkich swoimi wrzaskami. Ciekawe, co by sobie pomyśleli…
W salonie stoi choinka.
Kanapa, fotele i stolik zniknęły, na podłodze zamiast wyleniałych dywanów
pojawił się parkiet. Całe pomieszczenie udekorowane jest jemiołą i
ostrokrzewem, a w kominku płonie ogień.
- Nie żartujemy. Fred
powiedział, że nie byłaś na balu bożonarodzeniowym, więc bal przyjdzie do ciebie
– wyjaśnia bliźniak za mną, czyli George.
- Jest lipiec! Mamy na
sobie piżamy! Jest środek nocy! Odbiło wam?
Zastanawiam się, czy mam
się śmiać i zacząć tańczyć, czy raczej stąd uciec...
Bliźniacy się śmieją.
George siada na podłodze przy wielkim gramofonie, zaklęciem włącza muzykę.
Kolędę. W lipcu. Ja chyba śnię.
- Można panią prosić? –
Fred kłania się i podaje mi rękę.
Pożar. Pożar mam w
brzuchu.
- Ja nie umiem tańczyć –
wbijam wzrok w podłogę, starając się ukryć purpurowe policzki. Fred tylko się
uśmiecha.
- Żaden problem – mówi.
Bierze moją rękę. – Po kwadracie. Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy,
cztery… - podążam za jego nogami powoli, kiedy on odlicza do czterech, jego
dłoń na mojej talii, druga trzyma moją rękę. Patrzę w ziemię udając, że pilnie
uczę się kroków, ale tak naprawdę nie chcę mu spojrzeć w oczy. Tak mi gorąco…
- Widzisz? Bułka z masłem
– uśmiecha się – tylko się trochę rozluźnij.
Więc się rozluźniam.
Tańczymy z Fredem jakieś chaotyczne tańce, których nazw nie znam. Śmiejemy się,
wiruję w rytm muzyki i zapominam o bożym świecie. Zapominam, że mam na sobie
różową nocną koszulę, a na górze wszyscy śpią.
Kiedy skończyliśmy
tańczyć, usiedliśmy obok George’a na podłodze. Ku mojemu zdumieniu George
poczęstował nas najprawdziwszym świątecznym piernikiem. Zapach cynamonu i
pomarańczy wprawił mnie w świąteczny nastrój. Zupełnie zapomniałam, że jest
lipiec.
- Jesteście niesamowici –
szepczę, odgryzając kawałek piernika. - Jest pyszny.
- Poczekaj, aż George ci
powie – mówi Fred.
- Co mi powie?
- No powiedz jej, bracie.
- Upiekliśmy go po
mugolsku – przyznaje w końcu George.
Upiekli dla mnie
mugolskiego piernika. Urządzili dla mnie bal bożonarodzeniowy w lipcu. Nauczyli
mnie tańczyć. Wszystko dla mnie. Nie wiem co powiedzieć, więc tylko mrugam
powiekami z niedowierzeniem.
- Hej! Wszystko dobrze? –
pyta George, przyglądając mi się z szerokim, zaraźliwym uśmiechem.
- Nie wiem co powiedzieć –
przyznaję i wbijam wzrok w podłogę.
- Możesz nam powiedzieć
dlaczego nie byłaś na balu – mówi Fred. Uśmiecha się i nie zdaje sobie sprawy
jak okropnie się teraz czuję. Nie mogę im nie powiedzieć, bo wyszłabym na
niewdzięcznicę, a jak im powiem, to pomyślą, że się nad sobą użalam.
Biorę głęboki wdech.
- Niktmnieniezaprosił.
- Co? – oboje mrużą oczy.
Wzdycham.
- Nikt mnie nie zaprosił.
Rozgrzebuję widelcem
kawałek piernika, aż zamienia się w okruchy.
Milczą. To gorsze od bycia
wyśmianą. Nie patrzę na nich.
- Dlaczego nie przyszłaś
sama? Albo z jakąś koleżanką? Widziałem dziewczyny, które przychodziły same i
świetnie się bawiły – mówi George.
- Wystarczyło użyć swojej
szalonej strony – dodaje Fred z szerokim uśmiechem. Czuję się trochę lepiej.
- Nie mam szalonej strony
– odpowiadam, próbując się uśmiechnąć.
- Każdy ma szaloną stronę,
prawda Forge? – George szturcha brata łokciem.
- Prawda, Gred!
Czuję, jak kąciki moich
ust mimowolnie unoszą się w górę. Nie wyśmiali mnie.
- A my ci pomożemy ją
znaleźć – George patrzy na mnie znacząco.
- To bardzo miłe z waszej
strony, ale ja… - wzdycham. Nie wyobrażam sobie tych poszukiwań mojej
„szalonej strony”. Jeśli urodziłeś się sztywniakiem, to umrzesz sztywniakiem, a
jeśli jesteś jak Fred i George to ci zazdroszczę.
Uświadamiam sobie, że
chciałabym mieć szaloną stronę. Chciałabym mieć mnóstwo przyjaciół, tak jak
oni. Chciałabym się śmiać, nie przejmować się niczym i nie myśleć co będzie
jutro. Na dłuższą metę życie aspołecznego sztywniaka okazuje okropnie męczące.
- Co „ty”,
Cathy-Catherine?
- Pójdę spać. Dziękuję
wam. Za wszystko – posyłam bliźniakom uśmiechy i kieruję się ku schodom na
górę, starając się nie obudzić portretu pani Black.
- Dobranoc,
Cathy-Catherine.
Witaj w moim świecie, nieznajomy
Tak dawno nie gościłam tu nikogo
I na schodach nie słyszałam kroków
Aż nagle właśnie dziś
Ty stajesz, w moim progu
Tak dawno nie gościłam tu nikogo
I na schodach nie słyszałam kroków
Aż nagle właśnie dziś
Ty stajesz, w moim progu
Adnotacje:
Coldplay
– Magic
Edyta
Bartosiewicz – Witaj w moim świecie
Fred: No i mamy rozdział
drugi.
George: Po wielu trudach i
bijatykach…
Catherine: Jakich
bijatykach? Ja tu żadnej nie widziałam.
Autorka <podaje Fredowi
kartkę z ogłoszeniami parafialnymi>
Fred <chrząka>: W
odpowiedzi na wasze komentarze…
George: Których liczba nas
zabiła.
Autorka <mierzy
George’a wściekłym spojrzeniem>
George: Kiedy wam
dziękowaliśmy za komentarze to nie mieliśmy na myśli „dziękujemy, do widzenia”
tylko „dziękujemy, trzymajcie tak dalej”.
Fred: Więcej wam nie
podziękujemy.
Catherine: Oj, czepiacie
się. Ja tam zauważyłam, jak nam rośnie liczba wyświetleń. Przekroczyliśmy 500!
George: Kiepskie
pocieszenie. Klikać każdy umie.
Autorka: Do rzeczy!
Fred: Numer jeden: za
długo trzeba czekać na rozdział.
George: Patrz wyżej.
Fred: Zdajemy sobie z tego
sprawę, to trochę celowy zabieg. Zmienimy system, jak się okaże, że mamy masę
fanów, którzy nie mogą się doczekać rozdziału.
George: Numer dwa: nie
zabijaj Freda.
Fred: Pozwólcie, że
ominiemy ten temat.
Catherine <zanosi się
śmiechem>
George: Numer trzy: czy
Harry i Hermiona są już w kwaterze?
Hermiona: Odpowiedź w
dzisiejszym rozdziale.
Harry: I w rozdziale
numer… <scrolluje Worda>
Autorka: Nie patrz tam.
Jeszcze się to trochę zmieni. Harry pojawi się niebawem.
Fred: To by było na tyle.
Dość zanudzania.
George: Dziękujemy za
uwagę i zapraszamy ponownie 14 listopada.
Jejkuuu!!! Uśmiecham się to monitora! :D Kocham, kocham! <3
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz! Cudowne opisy! Świetnie i wyraziście opisujesz postacie, a ich rozmowy są takie realistyczne! No po prostu cudo!
Już nie mówiąc o genialnym zakończeniu! <333
Pozdrawiam serdecznie i PROSZĘ nie zabijaj Freda!!!! ;c
Opowiadanie zapowiada się naprawdę genialnie! Rozczuliło mnie zachowanie Freda i George'a, uwielbiam ich :) U Ciebie są tak realistyczni, tak prawdziwi i tacy... tacy "bliźniakowaci", że aż miło! Tylko Cathy chwilowo wydaje mi się nieco, hm... niewyraźna. Wydaje mi się, że jako główna bohaterka powinna być troszkę bardziej charakterystyczna, nie taka przezroczysta. Choć to może tylko złudzenie, w końcu trudno cokolwiek wyrokować po zaledwie kilku rozdziałach :) Tak czy siak masz potencjał dziewczyno! Nie przejmuj się liczbą komentarzy, początki zawsze są trudne :) Życzę Ci duuużo weny i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńP.S. Jeśli nie masz nic przeciwko, pozwolę sobie dodać Cię do linków ;) A, no i jeszcze może napomknę, że trafiłam do Ciebie dzięki Katalogowi Opowiadań - zawsze miło wiedzieć, że reklamowanie się na takich stronach ma jednak jakieś wymierne efekty :)