But you can make everything OK
Take me away
We'll jump in the car
Drive til the gas runs out and then walk so far
Take me away
We'll jump in the car
Drive til the gas runs out and then walk so far
Peron
numer 93/4 jest zatłoczony. Wychodzę z przedziału taszcząc za sobą
kufer i klatkę z brunatną sową o imieniu Zosia.
-
Powinni nam pozwolić używać magii do tachania tych kufrów – słyszę
zniecierpliwiony głos mojej przyjaciółki Jenny. Uśmiecham się pod nosem. Jej
jasna twarz nabiera koloru buraczkowego. Dyszy jakby co najmniej przebiegła
maraton i zrzuca swój gigantyczny kufer na płytę peronu.
-
Trzeba było jeszcze większy kufer zabrać – mówię, śmiejąc się.
- A
daj spokój – odpowiada, rzucając mi wściekłe spojrzenie – Skąd mogę wiedzieć co
akurat będzie mi potrzebne? Jak tylko skończę siedemnaście lat to zacznę używać
zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego…
Zrzucam
swój kufer na płytę i zeskakuję po stalowych stopniach. Rozglądam się po
peronie i dostrzegam mamę w towarzystwie rodziców Jenny. Uśmiecha się i
machnięciem różdżki przywołuje do siebie nasze kufry. Ruszamy w ich stronę.
Rzucam się mamie na szyję.
- Tak
się stęskniłam – mówi mama. W błękitnych oczach ma iskierki radości.
- Ja
też – odpowiadam. Kątem oka zauważam, że państwo Stone również wymieniają
uściski. Pani Stone jest bardzo ładna. Ma takie śliczne, złote loki. Chciałabym
mieć loki. Jennifer odziedziczyła włosy po matce. Obie są też bardzo wysokie. Z
resztą, pan Stone też jest wysoki, ale do najprzystojniejszych nie należy. Za
to jest bardzo miły i często żartuje. Oboje są mugolami. Mama Jenny, pani
Amanda jest malarką. Jennifer też uwielbia malować. Zabierała sztalugi nawet do
Hogwartu.
- Mam
dla ciebie niespodziankę – mówi mama.
-
Niespodziankę?
-
Dowiesz się jutro.
Żegnamy
się z państwem Stone i wracamy do domu świstoklikiem.
-
Jesteśmy! – woła mama, kiedy wchodzimy do domu.
-
Babcia! – rzucam się na szyję rodzicielce mojej matki, która właśnie gotowała
obiad, o czym świadczyła trzymana przez nią chochla.
-
Cześć, kochanie. Jesteś głodna? Właśnie gotuję rosół z kury…
-
Świetnie. Tęskniłam za tym twoim rosołem, babciu.
Babcia
tylko się uśmiecha. Zapachy dobiegające z garnków sprawiają, że mój żołądek
daje o sobie znać. A babcia gotuje najlepiej na świecie.
Do
kuchni wchodzi dziadek a za nim cztery berneńskie pieski pasterskie. Witam się
po kolei ze wszystkimi. Psiaki merdają ogonami i liżą mnie po twarzy.
-
Gdzie wasze maluchy? – pytam.
-
Znalazły dom miesiąc temu – odpowiada dziadek, trzymając mnie mocno w objęciach
i brudząc mi ubranie olejem samochodowym. – Strasznie im było smutno, kiedy po
świętach wróciłaś do Hogwartu. Jakby na potwierdzenie dziadkowych słów, Eddie,
młodszy samczyk, podaje mi łapę.
W moim
pokoju panuje okropny zaduch, więc otwieram okno na oścież i padam na łóżko.
Tuż obok usadawia się Lucy – dwuletnia suczka nazwana tak na cześć Lucy
Pevensie z „Opowieści z Narnii”. Niektórym wydaje się dziwne, że tak bardzo
lubię mugolskie książki, skoro jestem czarownicą. Tak naprawdę wychowywałam się
w prawie-mugolskiej rodzinie. Babcia i dziadek to mugole, ale ja ich bardzo
kocham mimo wszystko. W salonie jest ogromna biblioteczka, do której uwielbiam
zaglądać. Mugolskie książki są dowodem na to, że można tworzyć magię bez
różdżki i żadnych magicznych mocy. Mugole tworzą swój własny rodzaj magii, o
którym wielu czarodziejów nie ma pojęcia.
Podchodzę
do okna i widzę piękny, ciemny, zielony las rozciągający się daleko, po sam
horyzont. Słońce przyjemnie łaskocze mi twarz.
-
Idziemy na spacer.
Lucy
podrywa się z łóżka i biegnie do drzwi merdając ogonem.
Następnego
dnia budzą mnie promienie słoneczne wdzierające się do mojego pokoju przez
szpary w żaluzjach. Przewracam się na drugi bok i napotykam ręką coś miękkiego,
ciepłego, futrzanego. Otwieram oczy i dłonią głaszczę Lucy po łebku. Mruczy
rozkosznie jakby zapomniała, że jest psem a nie kotem.
I
uświadamiam sobie coś.
Jest 1
lipca. Moje urodziny. Moje s i e d e m n
a s t e urodziny. Od dzisiaj wolno mi używać magii poza Hogwartem.
Uśmiecham się do siebie pod nosem, bo spodziewałam się, że to będzie jakiś
przełom w moim życiu, a wcale tak nie jest. Czuję się dokładnie tak samo jak
wczoraj.
Kiedy
wchodzę do kuchni, już ubrana, mama stoi przy parapecie i wiąże list do nóżki
Zosi.
-
Dzień dobry, rodzino – mówię.
-
Wszystkiego najlepszego, kochanie – wykrzykuje babcia. Stawiając półmisek z
naleśnikami na stole i chwytając mnie w objęcia, czym pozbawia mnie oddechu.
Uśmiecham się do niej, a potem mama mnie ściska i zwabiony radosnymi okrzykami
dziadek, który ma na sobie jak zwykle osmolone ogrodniczki. Pewnie ma zamiar
znowu dzisiaj majstrować przy samochodzie, mam nadzieję, że tym razem go nie
zepsuje.
- Do
kogo piszesz? – pytam mamę, nakładając naleśniki na talerz.
- Do
nikogo – odpowiada szybko. Babcia rzuca mi znaczące spojrzenie, więc milknę.
Czyżby mama w końcu sobie kogoś znalazła? W innym wypadku na pewno
powiedziałaby mi, do kogo pisze. Mama gwałtownym ruchem ręki strąca szklankę z
sokiem pomarańczowym na ziemię.
-
Kurczę… - mruczy pod nosem i chwyta swoją różdżkę.
-
Mogę? – z uśmiechem kiwa głową i odkłada swoją różdżkę. – Reparo!
Kawałki
szkła z powrotem scalają się w szklankę.
Doprawdy,
nie widzę nic magicznego w tej magii…
Po
urodzinowym śniadaniu składającym się ze stosów omletów, naleśników, tostów,
tysiąca rodzajów dżemu i nie wiadomo jakich cudów wybrałam się na długi spacer.
Kiedy wróciłam zjedliśmy wspólny obiad zwieńczony deserem w postaci najlepszego
czekoladowego tortu, jaki kiedykolwiek jadłam a następnie babcia wręczyła mi
ślicznie opakowane w błękitny papier pudełko, w którym znalazłam swój
urodzinowy prezent – białą koronkową, letnią sukienkę. Piękną i elegancką.
Zupełnie nie w moim stylu. Widocznie chcą mi uświadomić, że czas stać się
kobietą. Ciekawe, gdzie ja w niej będę chodzić…
- A
teraz czas na niespodziankę – mówi mama. – Spakowałaś wszystko?
- Tak.
Patrzę
na nią z lekkim strachem. Mama miewa naprawdę szalone pomysły. Kiedy miałam
dziesięć lat zabrała mnie na wakacje na Grenlandię. Do tej pory pamiętam deser
w postaci lodów z foczego tłuszczu…
- No
to pożegnaj się z babcią i dziadkiem i idziemy.
Aportujemy
się na jakiejś ulicy w Londynie. „Grimmauld Place” – głosi tablica.
-
Gdzie my jesteśmy? – pytam. – To znaczy… Dlaczego tu jesteśmy?
-
Zaraz ci wyjaśnimy, tylko wejdziemy do środka.
- Do
środka? Czekaj, my wyjaśnimy?
Mama
zatrzymuje się przed miejscem, w którym stykają się domy numer 11 i 13. Zaraz.
Gdzie numer 12? Jakby chcąc odpowiedzieć na moje pytanie budynki rozsuwają się
a między nimi materializuje się dom numer 12. Wcale mnie to nie dziwi. Magia.
Wchodzimy
do środka.
Przedpokój
pachnie stęchlizną i kurzem. Stare tapety odklejają się od ścian, a meble są
odrapane.
- O co
chodzi? Dlaczego tu jesteśmy?
-
Ćśśś, chodź – mama prowadzi mnie przez jakieś rozlatujące się drzwi i moim
oczom ukazuje się jadalnia, w której dziewięcioosobowa ruda rodzina zajada
kolację. Dobry Boże, co ja takiego zrobiłam?
-
Jesteście już! – od stołu wstaje pulchna, rudowłosa kobieta i podchodzi do nas.
W mojej głowie jest totalny chaos. Nic nie rozumiem. Oprócz tego, że wszyscy
się na mnie gapią.
-
Kochanie, zamknij buzię, bo ci mucha wleci – szepcze mama do mojego ucha. Na
twarzy ma ten swój łobuzerski uśmiech. Chaos w głowie mam. Spokojnie. Policz do
dziesięciu… Jeden…
-
Witaj, Jane – mówi kobieta, całując moją matkę w oba policzki. A ja przebiegam
wzrokiem całą rodzinę. Dwa… Wysoki mężczyzna w średnim wieku, sześciu
rudowłosych synów i jedna córka. Trzy… Rozpoznaję bliźniaków Weasley z
Gryffindoru. Są na tym samym roku co ja. Z resztą… Kto w Hogwarcie ich nie zna?
A więc to muszą być ci słynni Weasleyowie. Cztery… To nie pomaga.
- Ty
pewnie jesteś Cathy – pani Weasley zwraca się do mnie.
- Yyy…
Cathy… Catherine… Tak. To ja – odpowiadam nieskładnie. Język mi się plącze.
Wszyscy na mnie patrzą. Chciałabym zniknąć. Słyszę pyknięcie i podskakuję. Tuż
za mną zmaterializowali się bliźniacy, chociaż przed chwilą siedzieli przy
stole zaledwie dwa kroki ode mnie. Oboje mają na ustach szerokie uśmiechy, a
ich entuzjazm jest zaraźliwy.
-
Cathy-Catherine? – mówi jeden przyglądając mi się badawczo.
- My
cię skądś znamy, Cathy-Catherine – dodaje drugi.
-
Uczysz się w Hogwarcie?
-
Taak…
Gorąco
mi. Niech ktoś otworzy okno…
- Z
Gryffindoru nie jesteś na pewno.
- Na
którym jesteś roku?
- W
jakim jesteś domu?
-
Tylko nie mów, że jesteś Ślizgonką.
- Na
pewno nie jest Ślizgonką. Ślizgonki są okropnie brzydkie.
- No
tak. I strasznie wredne.
-
Fred, George! Uspokójcie się i dajcie dziewczynie coś powiedzieć – pani Weasley
ucisza synów. Palą mnie policzki. Chyba przez całe życie nikt nie wypowiedział
do mnie tylu słów naraz. Nie jestem przyzwyczajona do bycia w centrum uwagi.
Jeszcze raz. Dziesięć, dziewięć… Tfu! Jeden, dwa…
-
Usiądźcie, kochane – dodaje pani Weasley wskazując wolne krzesła przy ogromnym
stole. - Syriusz! Chodź tutaj wreszcie!
Siadam
na wolnym krześle. Po prawej stronie mam mamę a po lewej któregoś z bliźniaków,
który wciąż mi się przygląda. Powiedzcie, że to mi się śni… Trzy, cztery…
-
Jestem w Ravenclawie – szepczę do niego w nadziei, że ta informacja go
usatysfakcjonuje.
- Krukonka!
Na którym jesteś roku?
- To
niegrzeczne, Fred! – upomina syna pani Weasley.
- Nic
nie szkodzi – mruczę pod nosem. Matko kochana…. Po co się odzywasz, idiotko?
Do
jadalni wchodzi mężczyzna o czarnych włosach z kilkudniowym zarostem. Jego
twarz ma ostre rysy a sylwetka jest odrobinę zgarbiona. Mama wstaje i rzuca mu
się na szyję. Ja również wstaję. Jeżeli wcześniej miałam w głowie chaos, to
teraz mam istny Armagedon. Chyba znam skądś tego mężczyznę…
-
Witaj, Jane.
-
Catherine, poznaj Syriusza Blacka.
O.
Mój.
Boże.
Moja
mama właśnie tuli się do kryminalisty!
Wydaję
z siebie zduszony okrzyk. Zakrywam usta dłonią i cofam się o dwa kroki. Syriusz
Black lustruje mnie spojrzeniem a potem patrzy na mamę.
- No
tak. Zapomniałam jej powiedzieć… - mama uderza się otwartą dłonią w czoło.
Cofam się jeszcze bardziej i wpadam na krzesło, na którym siedzi jeden z
bliźniaków.
-
Wyluzuj, Cathy-Catherine. Syriusz nie jest mordercą ani nic z tych rzeczy –
wyjaśnia drugi bliźniak. Pani Weasley kładzie mi dłoń na ramieniu.
-
Spokojnie, Cathy. Syriusz siedział w Azkabanie za niewinność – mówi patrząc mi
z uśmiechem w oczy. Przenoszę wzrok na Syriusza Blacka, który uśmiecha się
łagodnie widząc moje przerażone oczy. Zaraz zemdleję.
-
Przepraszam cię, jakoś wyleciało mi to z głowy – mówi mama do Syriusza Blacka.
Do Syriusza Blacka! – Wszystko w porządku, kochanie? – patrzy na
mnie zatroskanym wzrokiem. – Jesteś strasznie blada…
- Nic
mi nie… jest…
-
Ginny, zaprowadź Cathy do pokoju – mówi pani Weasley.
Dziewczyna
posłusznie wstaje od stołu i biorąc mnie pod ramię kieruje się zniszczonymi
schodami na górę. Wchodzimy do pokoju z odartymi żółtymi tapetami w jakieś
dziwne wzory. Ginny puszcza moje ramię dopiero kiedy siadam na łóżku.
-
Matko, wyszłam na kompletną idiotkę – mruczę pod nosem.
-
Wcale nie, połóż się – Ginny uśmiecha się do mnie przyjaźnie i siada na drugim
łóżku.
- Nic
nie rozumiem. Kompletnie nic nie rozumiem. To mi się chyba śni. Nie wiem gdzie
jestem, moja mama przytula kryminalistę i ty… To znaczy wy… To znaczy twoi
bracia…
Uderzam
otwartą dłonią w czoło. Zamknij się idiotko, zanim Ginny Weasley uzna cię za
niezrównoważoną psychicznie.
Rudowłosa
tylko się śmieje.
-
Można zwariować, nie? – mówi. – Znajdujemy się w kwaterze głównej Zakonu
Feniksa, Catherine. W domu Syriusza. Syriusz jest niewinny, a twoja mama chyba
go lubi. Przychodziła tu wcześniej. Zakon Feniksa to…
- Wiem
co to Zakon Feniksa – przerywam jej i próbuję się uśmiechać.
- Moi
rodzice należeli do niego zanim Sama-Wiesz-Kto zniknął. To znaczy, zanim Harry
Potter…
- Locomotor kufer! – słyszę głosy i
śmiechy bliźniaków. – Gred, pomóż mi. Nie ten kufer…
- Locomotor kufer numer dwa!
Ginny
wstaje i otwiera drzwi.
- Co
wy wyprawiacie? – pyta.
-
Pomyśleliśmy, że wniesiemy kufer Cathy-Catherine na górę…
- …
żeby nie musiała go sama dźwigać…
- …ale
wynikły z tego…
- …
pewne komplikacje…
- …
ale już opanowaliśmy sytuację.
Ginny
odsuwa się od drzwi, a do pokoju wlatuje mój kufer, prawie rozbijając mi przy
tym głowę.
-
Ostrożnie, George!
Do
pokoju wchodzą bliźniacy, a cały pokój wypełnia emanująca od nich radość.
- Jak
się czujesz, Cathy-Catherine?
Zakrywam
poduszką twarz. Boże, zabierz mnie stąd.
Ginny
chichocze.
- Coś
się stało? – pyta jeden z bliźniaków.
- Nie
– odpowiada Ginny, tłumiąc śmiech. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ktoś
zabiera mi poduszkę. To rudzielec.
-
Przepraszamy, nie chcieliśmy… To znaczy… Ten kufer… Nie, George?
Drugi
bliźniak stoi oparty o framugę i wraz z Ginny zanosi się śmiechem.
- Tu
jest eliksir rozgrzewający. Mama powiedziała, że masz go wypić – Fred kładzie
szklankę z eliksirem na szafce nocnej.
- Um,
dziękuję… - próbuję się uśmiechnąć. Fred też się uśmiecha.
-
Pójdę powiedzieć mamie i pani Jane, że już ci lepiej – mówi Ginny i wychodzi.
George siada obok brata na łóżku Ginny. Podnoszę się do pozycji siedzącej i
wypijam eliksir. Smakuje jak woda z cytryną. Robi mi się od niego cieplej i
rozluźniam się trochę.
-
Lepiej? – pyta George.
-
Lepiej – odpowiadam. – Dziękuję. – Odkładam szklankę i wpatruję się w swoje
dłonie.
- Coś
ty taka spięta? – pyta Fred przenosząc się na moje łóżko. Siadam po turecku.
-Spięta?
- Och,
już my cię rozerwiemy – dodaje George, falując brwiami.
-
Zabrzmiało jak groźba – śmieję się do bliźniaków. Nie wiem dlaczego, robi mi
się jakoś cieplej na sercu… Wesoło. Stres wyparował, a mnie udziela się radosny
nastrój.
Odrapane
drzwi otwierają się z głośnym skrzypnięciem a do pokoju wchodzi mama z Syriuszem
Blackiem. I stres się skrapla…
-
Chłopcy, mama prosiła żebyście pozmywali po kolacji – mówi Syriusz. Oboje z
matką siadają na łóżku Ginny, a bliźniacy wychodzą i każdy z nich puszcza mi
perskie oko w progu. Patrzę na moją rodzicielkę a uczucie oszołomienia powraca.
-
Byłoby miło gdybyś wyjaśniła mi, o co chodzi – zaczynam trochę bardziej
zgryźliwie niż zamierzałam.
-
Posłuchaj. Poznaliśmy się z Syriuszem jeszcze w Hogwarcie. Potem, kilka
miesięcy temu Dumbledore kazał mi mieć na niego oko. No i pomóc trochę w domu,
bo chciał go wykorzystać jako kwaterę główną. Rozumiesz? Jesteśmy… Mmm… Tak
jakby parą.
Posyłam
matce wściekłe spojrzenie.
- A
jesteśmy tu, bo muszę uczestniczyć w naradach Zakonu. Ty miałaś zostać w domu,
ale Syriusz bardzo chciał cię poznać i możesz pomóc trochę Molly i reszcie w
sprzątaniu…
- A
więc to jest moja urodzinowa niespodzianka? – wzdycham z poirytowaniem. – To i
tak twój najlepszy prezent od ładnych kilku lat – uśmiecham się i przytulam do
mamy. – Przepraszam, panie Black, nie wiedziałam i… Byłam trochę… Zbita z tropu
– zwracam się do Syriusza, ale moja wypowiedź jest nieskładna, bo nie czuję się
zbyt dobrze w jego towarzystwie.
-
Jestem Syriusz – odpowiada. – Ale mów mi Łapa.
I know sometimes you feel like you don't
fit in
And this world doesn't know what you have within
When I look at you, I can see something rare
A rose that can grow anywhere
And this world doesn't know what you have within
When I look at you, I can see something rare
A rose that can grow anywhere
Adnotacje:
Eskimosi
naprawdę jedzą lody z foczego tłuszczu na deser. Wypatrzyłam to w „Galileo”.
Taka ciekawostka ;)
Annaliese
Van Der Pol - Over it
Backstreet
Boys - What makes you different
Fred:
Ta…
George:
…Dam!
Fred:
Witamy wszystkich…
George:
…czytelników…
Catherine:
Dlaczego weszliście tu pierwsi?! Ja tu jestem główną bohaterką!
Jane:
Widzisz, kochanie, my niekanoniczni zawsze mamy najgorzej.
Fred:
Dlaczego zaraz najgorzej?
George:
To że nas bardziej lubią nie znaczy…
Fred:
…że was nie lubią wcale.
Jane:
Nigdy nie lubią niekanonicznych.
Autorka:
Co tu się wyrabia?! Kto wam pozwolił przemawiać do moich czytelników?!
Fred
& George: Naszych czytelników!
Catherine:
MOICH czytelników.
Autorka:
Albo się przestaniecie kłócić i zaczniecie gadać z sensem, albo was stąd
wyrzucę.
Fred:
No dobra.
George:
Chcieliśmy wszystkim podziękować…
Fred:
… za wszystkie komentarze pod prologiem…
George
(teatralnym szeptem): Autorka się spodziewała najwyżej dwóch komentarzy.
Fred:
A tu osiem!
Catherine:
Dziękujemy!
Fred:
Wszystkich, którzy też piszą zapraszamy do spamownika.
Autorka:
Postaram się wszystko przeczytać, ale to potrwa.
George:
Tak jakbyś robiła coś poza tym…
Autorka:
Uczę się!
Fred:
„Uczysz się”…
George:
Jak zobaczę to uwierzę.
Catherine:
Oj, odczepcie się. Co wy tam wiecie…
Autorka:
Stop. Ta dyskusja dryfuje po niebezpiecznych wodach.
Jane:
Zdaje się, że mieliście coś jeszcze powiedzieć.
Fred:
George, mógłbyś?
George:
Parę informacji o opowiadaniu: na razie nie oczekujcie dramatu.
Fred:
Ta, cieszmy się póki żyję.
Autorka:
FRED!
Fred:
No co? Wszyscy wiedzą, że umrę.
Catherine:
To będzie bardzo widowiskowe.
Autorka:
Jeszcze JEDEN spojler, a wszyscy wylecicie przez okno. Jeszcze coś mieliście
powiedzieć.
George:
Na razie brak podpisów dotyczących POV, ponieważ w najbliższym czasie nie
będziemy go zmieniać.
Fred:
Nasza autorka próbowała to zrobić w rozdziale szóstym, ale jej to nie wyszło.
George:
Na pewno do tego wrócimy w dalekiej przyszłości, kiedy…
Autorka:
GEORGE!
Fred:
Pozdrawiamy wszystkich, którzy dotrwali do końca tej interesującej dyskusji.
George:
I zapraszamy na rozdział drugi 24 października!
Edit:
Fred:
Pragniemy jeszcze bardzo podziękować wszystkim, którzy umieścili nas w linkach.
George:
Bardzo nam miło.
Fred:
Postaramy się poczytać wasze opowiadania, prawda?
Autorka:
Prawda. Jeszcze o krytyce.
Fred:
A widzisz, znowu bym zapomniał.
Catherine:
Za dużo myślisz.
George:
Dziękujemy jeszcze raz za wasze ciepłe słowa.
Fred:
Ale czekamy na krytykę, bo nasza autorka ma manię bycia coraz lepszą i do tego
jej potrzebne wasze opinie.
George:
Dzisiaj dostaliście potężny kawał tekstu, więc możecie już śmiało narzekać.
Fred:
Dziękujemy za uwagę.
George:
I do zobaczenia za dwa tygodnie.
Mam tylko jedno zastrzeżenie: 2 tygodnie czekania to okres zdecydowanie za długi!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba, w końcu bliźniacy! Bardzo mi się podoba, że mają tyle energii w sobie, wykreowałaś ich prawie jak Rowling! Cudnie <3
Już lubię Cathy-Catherine, jest świetna. Chcę więcej <3
Strasznie podoba mi się zdanie "Książki są dowodem na to, że można tworzyć magię bez różdżki i żadnych magicznych mocy." po prostu... MEGA. Bardzo trafne i bardzo mi się podoba :D
Co do następnych rozdziałów to ciekawa jestem czy Harry i Hermiona są już w Kwaterze, a jeśli nie to czy będą i jakie będą ich relacje z Cathy-Catherine :)
Adnotacje są świetne. Ale mam nadzieję, że w tym opowiadaniu nie zabijesz Freda....
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział w nadziei, że dodasz go wcześniej niż za dwa tygodnie :)
Dużo weny życzę :)
O, kolejny blog, który będę obserwować. Dobry początek, mam nadzieję, że kolejna część będzie utrzymana na tym samym poziomie. Początkowo nie wyłapałam wszystkich szczegółów, takich jak to, że Catherine nie ma ojca (nie wiem nawet, czy to gdzieś umieściłaś). Na samym początku myślałam, że te dwie dziewczyny jadą do Hogwartu, co nieco mnie zmyliło. Ciekawy pomysł z tym, że to matka Catherine jest z Syriuszem, a nie sama główna bohaterka. Good job. ;u;
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj prolog :P
UsuńAWESOME! :)
OdpowiedzUsuńCałkiem nieźle napisane. Zwłaszcza opisy i emocje, mam nadzieję że nie zepsujesz tego jakimś słabym pomysłem Wybrańca czy Narzeczonej Harrego, bo zaczyna się na prawdę nieźle.
OdpowiedzUsuńTaka uwaga - nie wiem jak to wygląda w Anglii, ale zazwyczaj jeżeli obok siebie stoją domy nr. 11 i 13 to dom nr. 12 jest po drugiej stronie ulicy. Może lepiej dać jakiś zabawny numer w rodzaju 11 1/2. Aha - Eskimosi nie jedzą lodów ze Smoczego tłuszczu jak jest w adnotacji, tylko Foczego
Nic z tych rzeczy, nie martw się ;)
UsuńJa też nie wiem, jak to wygląda w Anglii, ale w książce "Harry Potter i Zakon Feniksa" Harry'ego zdziwił brak numeru 12, więc nie kombinowałam. A co do foczego tłuszczu... Albo ja myślałam o niebieskich migdałach, albo autokorekta brała w tym udział. Już poprawione. Dziękuję ;)
57 year-old Administrative Assistant IV Dolph Mapston, hailing from Alexandria enjoys watching movies like "Awakening, The" and Basketball. Took a trip to The Sundarbans and drives a Jaguar E2A. skocz do tej strony
OdpowiedzUsuń