Zazwyczaj tego nie robię, ale musi być
ten pierwszy raz...
Ten rozdział dedykuję Oli, która
jakimś cudem znalazła tego bloga, większym cudem go przeczytała i
jeszcze większym cudem nadal się ze mną przyjaźni. Kocham cię,
jak Fred kocha George'a :*
I'm
dreaming of a white Christmas […]
May
your days be merry and bright
And
may all your Christmases be white
Pociąg kołysze się rytmiczne, a ja
wędruję od okna do drzwi, wychodzę z przedziału później do
niego wracam i znowu wychodzę. Obchodzę dookoła sąsiednie wagony,
ignoruję Ryana i jego siostrę i znowu wracam do przedziału.
- Równie dobrze mogłaś wracać na
piechotę do Londynu – mówi Chris wyciągając kartę z wachlarza,
który trzyma w ręce. Anne i Charlotte przebiegają po swoich
kartach nerwowym wzrokiem. Pewnie Chris znów wygrywa. Chociaż Anne
pewnie daje mu wygrać.
- Wiem, że mnie nosi, ale strasznie się
martwię... Mam nadzieję, że panu Weasleyowi nic nie jest, bo nikt
nie był na tyle wspaniałomyślny, żeby wysłać mi sowę! - Zosia
pohukuje radośnie w swojej klatce na dźwięk słów „sowa” i
„wysłać” użytych w jednym zdaniu. Niby ptasi móżdżek a
jednak mądrzejszy niż taki Ryan Lestrange albo chociaż Jenny
Stone. Siadam obok Chrisa, wyciągam precla z torby i dzielę się
nim z moją mądrą sówką.
- To tylko jeden dzień i w dodatku już
prawie go przeżyłaś – komentuje Charlotte. - Jeszcze kilka
godzin i wszystkiego się dowiesz.
- Chyba, że wcześniej umrę na
zamartwianie się – zdaję sobie sprawę, że mój poziom
zdenerwowania właśnie osiągnął jakieś apogeum, bo gdy tylko
przestałam łazić w kółko, zaczęłam jeść. Przyglądam się
rozgrywce moich przyjaciół przez jakieś 15 sekund, bo więcej nie
wytrzymam, i znów rozpoczynam wędrówkę po pociągu. Znowu chodzę
tam i z powrotem, aż w końcu zatrzymuję się przy oknie i patrzę
na przewijający się za nim krajobraz.
- Catherine Coulter, cóż za
niespodzianka – słyszę sarkastyczny głos znienawidzonego przeze
mnie Ślizgona. Opiera się o okno, krzyżuje ręce na piersi i
patrzy na mnie z tym swoim uśmieszkiem. Może by tak zniknąć tę
szybę?
- Czego ty znowu ode mnie chcesz?
- Chciałem cię tylko zobaczyć.
Słowa Anne rozbrzmiewają w moich uszach
tak wyraźnie, jakby ona sama właśnie się tu aportowała i
powiedziała mi do ucha znowu to, co mówiła poprzedniego wieczoru.
- Nie mogłeś z daleka?
- Nie ma twojego chłopaka i jego brata.
To jedyna okazja, żeby cię zobaczyć z bliska.
- Nie mów, że się ich boisz.
- Nie boję się, ale mają przewagę
liczebną. - Przewracam oczami.
- O co ci chodziło wtedy w sowiarni?
Mówiłeś, że Umbridge kontroluje listy.
Nachyla się do mnie niebezpiecznie
blisko.
- Wiem, że coś kombinujesz z Potterem,
Catherine – szepcze mi do ucha. - A nie chciałbym, żebyś miała
kłopoty.
W
paskudny, ślizgoński sposób powiedział, że mu się podobasz.
Wycofuję się i uciekam prosto do
swojego przedziału. Przez resztę podróży oglądam rozgrywkę
pokera, siedząc tyłem do drzwi i zastanawiam się jak zakończyć
swój bezsensowny żywot.
Aportuję się na Grimmauld Place, a
przede mną wyrasta dom numer 12. Drzwi otwiera mi Stworek, mruczy
coś pod nosem o szlamach i mugolach, jak to ma w zwyczaju i znika za
drzwiami jednego z pomieszczeń. W domu jest dziwnie cicho, biorąc
pod uwagę, ile osób tu mieszka.
- Cześć, kochanie – mama całuje mnie
na powitanie, kiedy wchodzę do kuchni.
- Cześć? I tyle? - krzyżuję ręce na
piersi, opierając się o staromodny, kuchenny blat. W salonie
oddzielonym od kuchni łukiem dostrzegam Syriusza rozmawiającego z
Kingsleyem Shackleboltem poważnym tonem. Mama tymczasem krząta się
po kuchni nucąc jakąś piosenkę Pink Floyd.
- I tyle. Idziesz ze mną na zakupy?
Przewracam oczami. Mama przed świętami
zazwyczaj przebywa w innym świecie.
- Gdzie są wszyscy? Co z panem
Weasleyem?
- Z panem Weasleyem już w porządku, ale
jeszcze zostanie w szpitalu. Mam nadzieję, że wróci na Wigilię. A
wszyscy są w szpitalu. Harry i Hermiona też uparli się, że pójdą,
choć szczerze wątpię, że ich wpuszczą na salę. - Mama wkłada
brytfankę z zapiekanką z makaronem do piekarnika, wyciera ręce
ścierką i siada przy kuchennym stole, zerkając mimochodem do
salonu. Siadam naprzeciwko niej.
- Co się właściwie stało?
- Artur pilnował wejścia do
Departamentu Tajemnic i zaatakował go wąż Sama-Wiesz-Kogo. Nie
wiadomo jak się tam wśliznęła, podła gadzina. A co
najdziwniejsze, Harry'emu się to przyśniło, zawiadomił profesora
Dumbledore'a i uratował Arturowi życie.
- Wow – tylko tyle jestem w stanie
teraz powiedzieć. Tyle się wydarzyło przez ostatnie kilka dni, że
mój mózg zaczyna miewać jakieś problemy z przetwarzaniem
informacji. To, co właśnie usłyszałam, chyba nie do końca do
mnie dotarło. - Pójdę się położyć na chwilkę, jestem
zmęczona.
- Ok, tylko zejdź na obiad za godzinę.
Idę na górę, do pokoju, który
zajmowałam z Ginny i Hermioną latem. Ich rzeczy już tam są, a na
moim łóżku leżą poduszki w pachnących, błękitnych (ha!)
poszewkach, ciepła kołdra i koc. Leżę chwilkę na posłaniu, ale
nie mogę nawet zamknąć oczu, bo wyobrażam sobie jak zamiast pana
Weasleya wąż Voldemorta atakuje mnie. Obrzydliwa, krwiożercza
bestia o cuchnącym oddechu rzuca się na mnie i... od razu otwieram
oczy. Ktoś siedzi na materacu i głaszcze mnie po włosach. Podnoszę
się do pozycji siedzącej i wtulam się w mojego ukochanego.
- Pani Coulter powiedziała, że śpisz i
żebym tu nie wchodził, ale nie mogłem się powstrzymać –
szepcze mi do ucha. - Jesteś taka urocza, kiedy śpisz.
Niemal czuję, jak jaskrawy rumieniec
wstępuje mi na policzki.
- Co z tatą? - pytam, prostując się
gwałtownie i patrząc w czekoladowe oczy Freda Weasleya. Uśmiecha
się kącikiem ust – nazwałam pana Weasleya „tatą”...
- Już znacznie lepiej. Jest jeszcze
słaby, w końcu prawie się wykrwawił, ale rozmawiał z nami.
- Dzięki Bogu.
Fred całuje mnie w policzek.
Po południu mama zabiera mnie na Oxford
Street, na wielkie świąteczne zakupy. Nie wiedziałam, że aż tak
się za mną stęskniła, cały czas rozmawia ze mną o bzdurach, a o
każdym ciuchu, który przymierzam mogłaby napisać esej o takiej
objętości, że nawet profesor McGonagall dałaby jej wybitny. Jest
też niemożliwie szczęśliwa. Namawia mnie do kupna sukienki za
prawie 80 funtów.
- Potraktuj to jak inwestycję – mówi,
kiedy przyglądam się mojemu odbiciu w lustrze i puszcza do mnie
perskie oko.
Kupujemy prezenty dla babci, dziadka i
pana Weasleya – mama uznała, że musi dostać coś tak
mugolskiego, jak to tylko możliwe, więc dostanie skrzynię z
narzędziami. Pani Weasley za to dostanie śliczne, ozdobione
wymyślnymi wzorami słoiczki na przyprawy. Mama ma wielki problem z
wyborem odpowiedniego prezentu dla Syriusza.
- Skoro go kochasz to chyba powinnaś
wiedzieć, co lubi, nie? - mówię, kiedy mama przygląda się
stoisku z płytami winylowymi. Od razu żałuję tego, co
powiedziałam, bo przecież ja sama nie wiem, co kupić Fredowi.
- To tak nie działa – odpowiada mama.
Kiedy wracamy do domu w powietrzu unosi
się zapach piernika, a Harry, Hermiona, Ginny, Fred i George
krzątają się po domu z pudełkami pełnymi świątecznych ozdób,
stroją choinkę w salonie i rozwieszają girlandy i światełka
wszędzie gdzie się da. Syriusz siedzi wygodnie w fotelu ze
szklaneczką jakiegoś podejrzanego płynu, na moje oko whisky, i
nadzoruje prace dekoracyjne.
- Stój! - krzyczy Fred, kiedy mam zamiar
na dobre wejść do salonu, zamiast stać w progu. Zamieram więc w
pół kroku, a on podchodzi do mnie z naręczem pozwijanych
choinkowych łańcuchów i uśmiecha się do mnie łobuzersko.
- Coś się stało?
- Spójrz w górę.
Jemioła. Piękny, dorodny pęk gałązek
jemioły wisi nad moją głową. Nad naszymi głowami.
- O nie. To było oszustwo, stałeś tam,
a ja tylko przechodziłam... - Nim udaje mi się skończyć to zdanie
ucisza mnie pocałunkiem. Długim pocałunkiem, podczas którego
oboje plątamy się w łańcuchy, a wszyscy obecni się na nas gapią.
Harry, Hermiona i Ginny już wiedzą, ale Syriusz...
- Spokojnie, nic nie powiem Jane – mówi
wystarczająco głośno, żeby mama w kuchni to usłyszała.
- Czego nie powiesz Jane? - momentalnie
pojawia się w salonie i patrzy na mnie wyczekująco. Znowu mam twarz
w kolorze dorodnego pomidora, a Fred i Syriusz uśmiechają się
głupkowato. Mam ochotę nawrzeszczeć na nich obu.
- Że ja i Fred... to znaczy... - nie mam
pojęcia jakich słów powinnam teraz użyć, nigdy nie
przedstawiałam jej swojego chłopaka. Mało tego! Ja nigdy nie
miałam chłopaka. Fred przychodzi mi z pomocą łapiąc mnie za
rękę. A w drzwiach do tego wszystkiego pojawia się pani Weasley.
- … Jesteśmy razem – kończy za
mnie. Nie podnoszę wzroku dopóki pani Weasley nie zamyka mnie w
żelaznym uścisku, całuje po dziesięć razy w oba policzki i
wykrzykuje coś w stylu „moja kochaneczko!”. Mama ma taką minę,
jakby nie wiedziała czy ma mnie wyściskać, czy zbesztać. Patrzy
na Syriusza, który wzrusza ramionami, odkłada szklankę i wstaje z
fotela.
- Chcieliśmy wam powiedzieć jutro, przy
bardziej uroczystej okazji – zaczyna Syriusz. O nie. O nie.
Przyglądam się palcom mojej mamy i zauważam to.
- Pobieramy się!
Klasyczny do bólu złoty pierścionek z
wielkim, błyszczącym brylantem lśni na chudym, białym palcu Jane
Coulter, a ja patrzę na nią, jakby nagle stała się kimś obcym. A
wiedziałam, że to nastąpi. Wiedziałam, że się jej oświadczy.
Że mama nie będzie wiecznie sama. Wiedziałam, że powie „tak”.
Pani Weasley ściska teraz moją mamę, a Syriusz patrzy na mnie,
jakby tylko ode mnie zależało, czy ten ślub dojdzie do skutku.
Uśmiecham się do niego, on też się uśmiecha, więc podchodzę, a
on mnie przytula.
- Nie będę próbował być twoim ojcem,
jeśli nie chcesz – szepcze mi do ucha tak, żeby nikt więcej tego
nie usłyszał.
Kiwam głową.
Wigilię ja i mama mamy spędzić w domu.
Wizyta Syriusza w Bedford wiąże się z pewnym ryzykiem, ale
ostatecznie teleportujemy się w samym środku lasu. Z resztą
Bedford to straszne odludzie, nikt go nie zobaczy, a już na pewno
nie rozpozna.
- Gotowi? - pyta mama na ganku przed
domem i puka do drzwi, kiedy przewracam oczami, a Syriusz tylko się
uśmiecha. Rozlega się szczekanie czterech wielkich psów. Pamiętają
mnie jeszcze? W progu pojawia się babcia w kwiecistej koszuli i
sztruksowej spódnicy. Zaprasza nas do środka. W przedpokoju stoi
dziadek w ciemnej marynarce i spodniach w kant. Mama przedstawia
Syriusza swoim rodzicom, a ja tymczasem staram się wygłaskać całą
czwórkę merdających ogonami psów, które liżą mnie po twarzy,
podają mi łapy i łaszą się do mnie niczym koty.
Pomagam babci nakryć do stołu. Jak ja
strasznie tęskniłam za domem! Zapach pieczonego indyka i pierników
miesza się z zapachem, którego nie umiem nazwać inaczej niż
„zapach domu”. Wyciągam sztućce z szuflady i układam je na
stole, słuchając rozmowy mamy i Syriusza z dziadkiem, dobiegającej
z salonu. Pieski siedzą w idealnym rzędzie naprzeciwko piekarnika i
obserwują babcię, która wyciąga z niego zarumienionego indyka z
nadzieją, że przypadkiem ten kawał mięsa spadnie na podłogę.
Ukradkiem podaję Lucy piernika.
- Widziałam! - wykrzykuje babcia,
chociaż, daję słowo, stała tyłem. - Nie dokarmiaj tych grubasów,
już zjadły dzisiejszą porcję.
- Oj babciu... Popatrz tylko na te oczka.
Babcia kręci głową, śmiejąc się pod
nosem.
- Weź tamte półmiski, kochanie -
dodaje, zabierając tacę z indykiem i kierując się do jadalni.
Zabieram wskazane półmiski z tłuczonymi ziemniakami i wigilijną
sałatką żurawinową i idę za babcią. Psy oczywiście już za nią
pobiegły. A raczej za indykiem.
Podczas kolacji atmosfera jest naprawdę
przyjemna. Mama włączyła jakąś płytę z kolędami. Uwielbiam
„White Christmas”! Dziadek otwiera wino na wieść o zaręczynach
mamy i Syriusza. Opowiadam trochę o tym, jak radzę sobie w szkole,
a babcia oznajmia, że niedługo przyjdzie na świat kolejny miot
Susan, co oznacza przypływ gotówki. Syriusz czuje się wyjątkowo
swobodnie, jak na mugolskie towarzystwo. Znaleźli z dziadkiem
wspólny język, w końcu oboje są urodzonymi kawalarzami. Gdyby
jeszcze Fred i George tu byli... Uśmiecham się pod nosem na tę
wizję.
- Babciu, dziadku... Chciałam resztę
ferii spędzić w domu. Mogę?
- Jeszcze pytasz? Oczywiście! -
odpowiada babcia.
Mama rzuca mi zdziwione spojrzenie.
- I chciałam kogoś zaprosić. Mogę?
- Pewnie, słonko.
- A wybierasz się na jakąś magiczną
imprezę sylwestrową, Cathy? - pyta dziadek. Od razu domyślam się,
o co mu chodzi.
- Chyba nie. A wy? Mam pilnować psów?
- Dostaliśmy zaproszenie od Joan –
wyjaśnia babcia. Joan to koleżanka babci, prowadzi restaurację w
centrum Bedford i zawsze urządza tam zabawę sylwestrową. Babcia i
dziadek przeważnie tam chodzą, a mama urządza domówkę, ale w tym
roku raczej spędzi nowy rok z Syriuszem.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Wracamy na Grimmauld Place 12. Jest
prawie północ, a cała ulica pogrążona jest w ciemności. Tylko w
nielicznych oknach widać światła, lub kontury udekorowanych
lampkami choinek. W domu wszyscy już dawno zasnęli. Mama i Syriusz
znikają w swojej sypialni a ja biorę prysznic w delikatnym
strumieniu, by szumiąca woda nikogo nie obudziła. Hermiona i Ginny
śpią jak dwa susły, a w pokoju oprócz ich spokojnych oddechów
słychać tylko tykanie zegara. Kładę się do łóżka, ale nim sen
zdąży mnie zmorzyć ktoś cicho wchodzi do pokoju, siada na moim
łóżku.
- Pogięło cię, Freddie? - szepczę,
kiedy wsuwa się cicho pod moją kołdrę, a jego ramiona zamykają
mnie w uścisku. - Obudzą się.
- Nie dbam o to.
Oczywiście.
- To twoja młodsza siostra! -
odpowiadam stanowczo, ale nadal szeptem, nerwowo spoglądając w
stronę pozostałych dwóch łóżek.
- Kocham cię – szepcze.
- Freddie...
- Przecież nic nie robię.
Robi. Całuje moją szyję tak
delikatnie, jakby chodził po niej motyl. Przeszywa mnie przyjemny
dreszcz.
- Tęskniłem za tobą.
- Nie było mnie jeden dzień.
- Tęsknię za tobą nawet gdy cię nie
ma dziesięć minut.
Nie wiem co powiedzieć, więc nie mówię
nic. Wtulam się tylko w niego i zamykam oczy. Nie mogę powstrzymać
uśmiechu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się taka
szczęśliwa.
I zasypiam.
Kiedy Ginny budzi mnie w świąteczny
poranek, Freda już nie ma. Albo wymknął się z samego rana, albo
mi się to wszystko przyśniło. Ginny patrzy na mnie z szerokim
uśmiechem na twarzy i skrzyżowanymi na piersi ramionami. Za nią
Hermiona, już ubrana, ściele łóżko.
- Która godzina? - pytam sennym głosem.
- Dziesiąta.
- Dobra, wstaję... - Ginny puszcza do
mnie oko i wychodzi z pokoju. Oczywiście. Nie przyszło mi do głowy,
że niektórzy ludzie po prostu się budzą w nocy.
Po parterze rozchodzi się zapach
naleśników. Z kuchni dobiega wesoły głos pani Weasley, a przy
stole siedzą Harry, Ron, Hermiona, Fred, George i Ginny. Świąteczny
nastrój pani Molly udzielił się wszystkim.
- Dzień dobry – mówię, całuję
Freda w skroń i siadam obok niego.
- Dzień dobry, kochanie! - wykrzykuje
pani Weasley. Nawet Harry jest dzisiaj w dobrym humorze, chociaż
wczoraj był lekko przygnębiony z powodu pana Weasleya. Pani Molly
kładzie przede mną talerz ze stosem puszystych naleśników, na
których jeszcze topi się masło.
- Wracam do domu na resztę ferii –
oznajmiam, polewając naleśniki syropem klonowym.
- Co?! - Fred zamiera z widelcem w
połowie drogi do ust.
- Miałam nadzieję, że ze mną
pojedziesz – wyjaśniam. Fred wygląda jakby kamień spadł mu z
serca. Jaki on jest kochany... - George, też jesteś zaproszony –
dodaję na widok zdezorientowanej miny George'a. Pani Weasley odwraca
się gwałtownie od swoich wypieków i patrzy to na swoich synów, to
na mnie.
- A czy twoi dziadkowie się zgodzili? -
pyta podejrzliwie. Nie dziwię się jej.
- Tak – odpowiadam z uśmiechem. -
Pytałam ich wczoraj.
- A czy wiedzą na co się godzą? - nie
mogę powstrzymać ataku śmiechu.
- Będziemy grzeczni jak aniołki –
wtrąca Fred, jakby przeczuwał, że zaraz zostanie uziemiony.
- Ten jeden raz – dodaje George.
Chcąc, nie chcąc, pani Weasley zgodziła
się na odwiedziny Freda i George'a w Bedford. Po śniadaniu, kiedy
mama i Syriusz łaskawie wstali, wszyscy dobierają się do
prezentów, które ledwo mieszczą się pod choinką. Nie wierzę
własnym oczom, kiedy odpakowuję własnoręcznie dziergany przez
panią Weasley granatowy sweter z wielkim, żółtym „C”. Czuję
się tak, jakbym właśnie oficjalnie została częścią tej
rodziny. Od mamy i Syriusza dostaję dostaję jakiś kryminał Agathy
Christie, podobno bestseller. Mama regularnie obdarowuje mnie
książkami. Chyba myśli, że w ten sposób odciągnie mnie od
„Wichrowych wzgórz”.
Około południa Weasleyowie wybierają
wraz z Harrym i Hermioną do szpitala, by odwiedzić pana Weasleya.
Siedzę sama w swoim pokoju, pogrążona w lekturze, kiedy zakrada
się tam Fred. Zamykam książkę, podchodzę do niego i zarzucam mu
ręce na ramiona.
- Znowu się stęskniłeś?
- Zawsze tęsknię.
Uśmiecham się.
- Mam coś dla ciebie. Drobiazg, ale
chciałem ci to dać osobiście – sięga do kieszeni i wyciąga z
niej małe, szare pudełeczko, trochę za duże jak na pierścionek
zaręczynowy... Boże, o czym ja myślę? Unosi wieczko, ukazując
moim oczom srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie śnieżynki.
- Jej, śliczny... Dlaczego śnieżynka?
- Nie wiem. Skojarzyła mi się z tobą.
Mała, delikatna i piękna. Jak ty.
No nie. Ja nie wierzę w to, co tu się
dzieje. Mam wrażenie, że to jakiś piękny sen i zaraz się obudzę.
- Odwróć się. Może też chciałem,
żeby ta chwila zaistniała – mówi, zapinając mi łańcuszek na
szyi. To nie może być prawda. Takie rzeczy się nie zdarzają.
Chyba, że w filmach.
- Kiedy ty się zrobiłeś taki
romantyczny?
Czuję te delikatne pocałunki na karku.
Te, które przypominają dotyk motyla. Te, które przyprawiają mnie
o dreszcze i sprawiają, że przestaję nad sobą panować.
Jeśli to sen, to błagam, nie budźcie
mnie jeszcze...
George: Nie poznaję cię, bracie.
Fred: Ja siebie też nie poznaję.
Autorka: Oj, cicho.
Fred <siedzi przy oknie wyglądając
czytelników z widłami>
George: 19 dni. Tyle mamy opóźnienia.
Co nam na to powiesz?
Autorka: Kurczę, ja strasznie nie chcę
się wam tłumaczyć, ale jestem winna jakieś wyjaśnienie... Cóż.
Ostatnio przeżywałam naprawdę trudne chwile, wszystko się, za
przeproszeniem, spierniczyło i posypało mi na głowę. Nie wiem,
czy dodawanie tego rozdziału ma jakiekolwiek sens, ale jeśli wam
się podobał ten kawał lipnego tekstu, to podziękujcie wyżej
wspomnianej Oli, bo gdyby nie ona, to zamknęłabym święta w pięciu
zdaniach i pojechała dalej z akcją, bo pewnie macie serdecznie dość
Bożego Narodzenia, ja też mam. I wymagało to ode mnie wiele
wysiłku, żeby zmęczyć ten rozdział. Nawet nie chce mi się tego
sprawdzać, więc pewnie jest tam masa błędów... Przepraszam Was.
Fred: Lepiej się nie umawiaj na
następny.
Autorka: Racja, nie będę się umawiać,
bo jak zdążyliście zauważyć, kiepsko mi to idzie. Jeszcze raz
was przepraszam, że to wszystko jest takie beznadziejne. Do
zobaczenia niedługo, mam nadzieję.
P.S. Jestem bardzo wdzięczna za miłe słowa pod ostatnim postem oraz za cierpliwość tym, którzy doczekali się tego rozdziału :)
P.S. Jestem bardzo wdzięczna za miłe słowa pod ostatnim postem oraz za cierpliwość tym, którzy doczekali się tego rozdziału :)